środa, 3 lipca 2019
Na zachodzie bez zmian, czyli koszmar wojny, teatralne przekombinowanie
Są lektury, których lepiej nie zmieniać w adaptacjach teatralnych, bo ich wymowa jest tak jasna i klarowna, że nieudana adaptacja wydaje się być barbarzyństwem. Powieść Ericha Remarque’a „Na zachodzie bez zmian” do takich należy. Ta książka to jeden wielki manifest antywojenny, porażający obraz młodych Niemców dorastających w czasie I wojny światowej, którzy zwabieni ideologicznymi hasłami, młodzieńczym entuzjazmem trafiają do okopów na froncie, przeżywają swoje pierwsze rozczarowania, załamania aż po rozpacz. Wraz z kolejnymi dniami, kolejnymi potyczkami pryska iluzja „żelaznej młodzieży”, pada niewinność uczniów dopiero co zabranych ze szkoły, a ich młodzieńcza ciekawość wojny staje się ich przekleństwem.
Przedstawienie „Na zachodzie bez zmian” obejrzany w Teatrze WARSawy zrealizowano w ramach programu „Stołeczna Scena Debiutów”. A z debiutami jak wiadomo może być różnie. Tym razem nie wyszło. To co mi się podobało to scenografia (Ola Sempruch) – prosta, minimalistyczna, wielofunkcyjna, która w kolejnych scenach zmieniała przeznaczenie, ale cały czas była czytelna. Do pewnego momentu podobał mi się pomysł inscenizacji; powieść to jakby reportaż z pola walki i kolejne sceny dobitnie tego dowodziły. Czuło się namacalność rzeczywistości wojennej obdartej z pozorów i iluzji. To była walka nie tylko o swoje życie, o życie przyjaciół, to była walka o zachowanie człowieczeństwa w obliczu głodu, okrucieństwa, śmierci kolegów. I gdyby reżyserka Karolina Kirsz pozostała w tej narracji byłoby zdecydowanie lepiej.
To, co mi się nie podobało to dziwne wtręty naszej rzekomo współczesnej rzeczywistości, które zaburzały skupienie widzów na akcji sztuki, wprowadzały dysonans i zdecydowanie psuły nastrój. Jak przeczytałam w notce do spektaklu reżyserka chciała złożyć „ironiczny hołd oddany głupocie i chciwości”… to powiem tak: nie wyszło.
Dodam, że dykcja młodych aktorów pozostawia wiele do życzenia; jeśli siedząc w pierwszym rzędzie nie zawsze słyszę, rozpoznaję słowa, to nie jest dobrze. W tym samym przedstawieniu Jolanta Olszewska swoim szeptem wybrzmiewała na scenie mocniej niż mocne kwestie młodych aktorów i tak zamiast wspomagać wysunęła się na prowadzenie, co oczywiście nie jest jej winą, widać jedynie ile im jeszcze brakuje.
Szkoda.
MaGa
***********
M. surowo, ale odczucia mamy dość podobne. Jak dla mnie sam pomysł był dość chybiony: mieszają się rzeczywistości, a o ile jedna z nich ma pokazywać dramatyzm i koszmar wojny, ta druga nie wiem czym miała być - satyrą polityczną na zadęcie patriotyczne? Po co pchać do przeżyć młodych chłopaków na froncie palenie Żydów i piosenki legionowe? Niby to ma być jedynie nasza, polska przypadłość, że babrzemy się wojenkach i przemocy? Mało to wszystko czytelne i jak na mój gust przekombinowane.
Do tego na minus niestety ostra muzyka i sama gra aktorska. Nawet trudno by wymienić kogoś kto się wyróżniał, ale jeżeli już to pewnie byliby to panowie. I chyba ciekawiej by było, gdyby to oni dostali szansę ciągnąć całość przedstawienia. Pewnie można by wskazać pojedyncze sceny, w których był jakiś ciekawy pomysł i zostały mocno zagrane, ale większość to poziom amatorskiego teatrzyku, w którym problemem jest przede wszystkim brak umiejętności reżysera i opiekuna. Scena debiutów Teatru WARSawy parę razy dostarczyła nam fajnych emocji, tym razem jednak okazała się niewypałem.
Robert
Scenariusz i reżyseria: Karolina Kirsz
Scenografia i kostiumy: Ola Sempruch
Muzyka: Jacek Mazurkiewicz
Asystent reżysera: Aleksandra Matlingiewicz
Obsada:
Rafał Gorczyca
Filip Krupa
Aleksandra Matlingiewicz
Jolanta Olszewska
Karol Olszewski
Radomir Respondek
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz