czwartek, 18 lipca 2019
Nie tylko w kolorze, czyli Ja OlgaHepnarova i Listopad
Jutro wypad do Kina Iluzjon, które od lat w Warszawie organizuje pokazy klasyki kina, retrospekcje, cykle tematyczne (jutro czeskie S-F). Przyszło mi do głowy, że to dobra okazja by napisać o dwóch filmach, które są niby nowe, ale poprzez to że są czarno białe, podobnie jak Zimna wojna, wywołują zupełnie inne emocje niż to do czego jesteśmy przyzwyczajeni.
Na początek coś o czym już kiedyś pisałem. Pamiętacie reportaż Ja, Olga Hepnarova?
To co tam było dla nas pewną zagadką, w filmie również ma podobny charakter. I może dobrze? Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie czemu ktoś postanawia zabić ileś osób i nie ma z tego powodów wyrzutów sumienia. Dla socjalistycznych społeczeństwa był to tym większy szok, bo przecież władza twierdziła, że taka patologia to jedynie na zgniłym zachodzie. Film stara się pokazać skomplikowaną osobowość bohaterki, ani specjalnie jej nie broniąc, nie tłumacząc, a jednocześnie nie jest jawnym oskarżeniem o jakieś zaburzenia psychiczne. Czujemy samotność tej dziewczyny, tragizm jej sytuacji, tym bardziej że jej otoczenie uważa jej skargi za jakieś fanaberie.
Co to znaczy być niezrozumianą. Nie mieć wsparcia ani zrozumienia. Nosić w sobie taki ból, że aż pragnie się zemsty. Nie na konkretnych ludziach, a na całym społeczeństwie.
Można się zastanawiać czy jej czyn i potem brak chęci obrony, pragnienie kary śmierci nie było jakąś formą popełnienia samobójstwa, tyle że z obarczeniem winą za to kogoś innego. Z różnymi pytaniami widz pozostaje do końca, podobnie jak przy lekturze książki. Próbujemy zrozumieć Olgę, a nie ją usprawiedliwić.
Widzimy jej zmienne emocje, wybuchy agresji, chłód ze strony bliskich i chyba zabrakło jedynie tego co w książce również jest: lęku, który potem, już w celi jednak sprawiał, że chwilami zaczynała się zmieniać, nie była już tak pewna swojej roli jaką postanowiła grać. Trochę zbyt mocno też skupiono się chyba na orientacji seksualnej, poszukiwaniach przez Olgę bliskości, tak jakby ten aspekt był tu najważniejszy.
Film dość surowy, niby spokojny, ale właśnie może przez to dość wstrząsający. Michalina Olszańska zagrała fenomenalnie, ale to przede wszystkim dzięki zdjęciom i pomysłom reżyserskim całość ma tak dużą siłę oddziaływania.
****
Tak się złożyło, że w obu filmach Polacy mieli spory udział jako koproducenci. Ja, Olga Hepnarova zrobiona została z Czechami, a drugi z filmów, czyli Listopad z Estończykami.
Brakuje dobrych definicji by dobrze go opisać, bo są tu i elementy fantasy, ludowej baśni, ale i horroru. Dziwne stwory biegają po polach, diabeł czyha na ludzkie dusze, a żywi ucztują ze zmarłymi. Fabuła niby prosta (ona kocha jego, ale on kocha inną), to jednak te scenki poboczne stanowią o uroku "Listopada". Niektóre mogą nas rozbawić, a inne ciut zniesmaczyć, trudno jednak odmówić twórcom pomysłowości.
Zabobony nie są tu czymś nieistotnym, ale jak najbardziej realnym - czary mogą sprawić, że komuś się będzie lepiej wiodło, zdobędzie miłość, przemieni się w zwierzę, czy posiądzie jakieś wyjątkowe możliwości. Już pierwsze sceny gdy widzimy jak przez pola biegnie dziwny stwór, który składa się z kosy, jakichś drewnianych i metalowych części, wprawia nas w konsternację. Potem jest już więcej powiedzmy bardziej tradycyjnych elementów wierzeń i przesądów, ale trzeba się nastawić na sporą dawkę groteski. Fajny klimat, muzyka, a całość naprawdę smakowita. O ile ktoś nie boi się troszkę dziwniejszych filmów.
I warto dodać: ta baśń nie należy bynajmniej do tych słodkich, co to się dobrze kończą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz