Ze szkiców notek wybieram to o czym najłatwiej mi napisać. Do Gretkowskiej zbieram wciąż myśli, Murakami długo czeka na swoją kolej, bo tam znowu napisałem już sporo przy pierwszym tomie... A więc kolejny film. Pewnie napisałbym więcej, gdyby był tego wart. Niestety. Choć aktorsko Julia Roberts wreszcie miała co zagrać, a nie tylko się słodko uśmiechać, "Powrót Bena" wypada dość słabo. Szczególnie gdy zestawimy go sobie z "Moim pięknym synem" (notka do odnalezienie w ostatnich tygodniach - w spisie obejrzanych jeszcze nie ma aktualizacji ze stycznia). Oba dotykają tego samego problemu: narkomanii młodych ludzi i cierpienia rodziców, którzy muszą się z tym zmagać. Niestety tu nie dostaniemy wiele więcej poza pewne schematy i przewidywalne rozwiązania w scenariuszu, a i
Lucas Hedges nie ma okazji, by pogłębić trochę psychologicznie portret zagubionego chłopaka.
Gdy Ben mówi swojej matce, że dostał przepustkę z ośrodka, od początku czujemy że kręci. Faktycznie - stara się, pokazuje że mu zależy. Po pierwsze jednak nie tak łatwo uwolnić się od przeszłości, gdy wracasz do miasteczka, gdzie przez długi czas nieźle rozrabiałeś. Dla matki jego pojawienie się to ogromne szczęście, ale i obawa - czy znowu nie zawiedzie jej zaufania? Ma przecież nową rodzinę, a obecność syna może po raz kolejny raz ich wszystkich mocno dotknąć. Choć na zewnątrz prezentuje uśmiech, pierwsze co robi, to chowa całą biżuterię... To nie jest kwestia likwidowania pokusy, ale zaufania, które nauczyła się już mocno ograniczać. A to mimo wszystko boli, chłopak tak bardzo chciałby pewnie wsparcia i zrezygnowania z pilnowania go na każdym kroku. Czyż to nie kuszący temat na film?
Zamiast jednak iść w stronę dramatu psychologicznego, nie wiadomo czemu twórcy postanawiają nagle pociągnąć nas w stronę thrillera. W ten sposób żaden z ciekawych wątków jaki się pojawia, nie zostaje pociągnięty dalej, nie ma szans wybrzmieć, jeździmy jedynie z miejsca na miejsce, dokładając kolejne odważniki na szali ciążącej ku temu, że to nie może się dobrze skończyć. Dobra rola Julii Roberts ratuje ten obraz przed tym, żebyśmy szybko o nim zapominali. Naprawdę rozumiemy jej strach, miłość, ale również wściekłość. Mimo wszystko jednak gdybyście mieli wybierać jeden z tych dwóch obrazów, mój typ jest dość oczywisty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz