MaGa:
Udany mamy styczeń. Co spektakl – to zachwyt.
R:
Mamy szczęście ostatnio. Ale może też nauczyliśmy się szukać
tego co ciekawe, nie ograniczając się jedynie do dużych scen i
tego co głośno reklamowane? Warto zaglądać w miejsca mniej znane,
iść za marketingiem szeptanym. Jak choćby teraz. Ile osób wie o
Scenie w Domu Literata, prawie przy samym Placu Zamkowym w Warszawie?
Sala jest dość kameralna, a i tak nie jest wypełniona do
ostatniego miejsca. Szkoda.
MaGa:
A spektakl świetny. Choć trudno jest opisywać takie spektakle, bo
żeby innych zachęcić obejrzenia nie można zdradzić zbyt wiele,
a jednocześnie cały jego urok i dramatyczny wydźwięk leży
właśnie w umiejętnym prowadzeniu akcji, stopniowaniu napięcia i
zaskakującym zakończeniu i chciałoby się o tym pisać. Zacznijmy
może od tego, że tytuł choć o wydźwięku kryminalnym – nie
jest kryminałem.
R:
Choć mamy do czynienia z pewną tajemnicą z przeszłości, której
rozwiązanie stanowi klucz do wszystkiego. Wychodzimy i tak z pewnymi
pytaniami, potem jeszcze rozmawiając długo o motywacjach,
argumentach, pojedynczych zdaniach wypowiedzianych przez bohaterki i
o tym jak je odebraliśmy.
MaGa:
Dwie kobiety. Dwa pokolenia. Dwa narody. Dwie religie. Dwie prawdy.
Dwa różne spojrzenia na przeszłość. Można by mnożyć tę
dwoistość...
R:
Również dwie drogi, które rysują nam się kilkukrotnie jako
wybory podejmowane przez Zofię i Irene. Choć z początku sytuacja
wydaje się dość klarowna - oto do autorki poruszającej książki
o wielkiej miłości w czasie okupacji i ratowaniu dzieci żydowskich
z getta, przychodzi kobieta, która twierdzi, że ta lektura miała
ogromny wpływ na je życie - potem obie tak naprawdę tłumaczą się
ze swoich decyzji, przyglądają się im raz jeszcze. I obie muszą
zmienić swoje nastawienie z początku tego spotkania.
MaGa:
A my wraz z nimi również patrzymy na dwie kultury, dwie religie,
które przed wojną żyły w symbiozie, tworzyły trwałe związki
przyjaźni, miłości, pomagały sobie. I przychodzi czas wojny, czas
niepewności i nagle te związki muszą pękać, ze strachu o swoje
życie, ze strachu o cudze życie, nie można za dużo wiedzieć o
przyjaciołach, żeby w razie wpadki nic nie powiedzieć na
przesłuchaniu…
R:
Trudne czasy są próbą dla charakterów, a czasem też zmuszają do
niełatwych decyzji. Czy można skłamać, by uratować czyjeś
życie, poświęcając siebie? Czy można udawać obojętność, by
udzielona pomoc nie okazała się przyczyną odkrycia pochodzenia i
śmierci ratowanego? Komuś kto tego nie przeżył, trudno jest to
wszystko zrozumieć, a łatwo wydawać wyroki i oceny.
MaGa:
Tak sobie myślę, że jednak Irene nie jest w stanie zrozumieć (ale
na jej miejscu nikt zapewne z jej pokolenia również) jakich wyborów
dokonywać musiała Zofia, aby pamięć o Hanele i Jacku nie
przepadła w odmętach historii. Prawda Irene jest niedokładnie
odpowiadająca prawdzie jaką nosi w sobie Zofia. A kiedy chce ją
wyjawić – Irene nie przyjmuje jej za pewnik. Po tym spektaklu
pomyślałam sobie, że nie ma jednej uniwersalnej prawdy. Każdy z
nas nosi swoją prawdę w sobie.
R:
Poczucie krzywdy zawsze będzie domagać się prawa do wykrzyczenia.
Gdy sytuacje są klarowne: ofiara-sprawca, trudno mieć wątpliwości.
Co jednak w sytuacjach, gdy oskarżenie dotyczy osób, które były
może świadkami, może obwinia się je o nie zrobienie czegoś
ważnego i gdy nie chce dać się im nawet dać szansy na powiedzenie
słowa na obronę, na wysłuchanie. To jest tak jak mówisz: moje
patrzenie na sytuację, które mają przyjąć wszyscy, nawet jeżeli
cierpienie jest jedynie dziedziczone, nie dotykało mnie osobiście.
Domagając się sprawiedliwości łatwo jest skrzywdzić innych.
MaGa:
I tak sobie myślę dalej… Nieumiejętność zrozumienia cudzego
postępowania i chęć odwetu za „najmojszą” prawdę, w
kolejnych pokoleniach, do dnia dzisiejszego (nie bójmy się tego
powiedzieć), podsycane mową nienawiści tych co to teraz, w
pieleszach ciepłego mieszkania, pouczają nas jak to bohatersko
broniliby innych z lufą przystawioną do skroni… cały czas
powoduje wzajemne zarzuty między narodami polskim i żydowskim.
R:
Nie brnijmy w to. I tak zaszliśmy dość daleko w naszych
dywagacjach. Wróćmy do naszych bohaterek. Smutne jest to, że żadna
z nich nie mieszka w Polsce, że z różnych powodów ją opuściła
i wcale nie zamierza wracać. Dla Zofii to poniekąd jej własny
wybór, Irena doświadczyła szykanowania i była do wyjazdu
zmuszona, jednak to właśnie ona wydaje ma się mieć w sobie mniej
niechęci do Polaków... Jej żal raczej ukierunkowany jest bardziej
personalnie.
MaGa:
Popatrz R. Nas również dzieli pokolenie. Czy Ty wiesz wszystko to
co przeżyło moje pokolenie? Nie. Nie wiesz jakich wyborów musiałam
dokonywać ja czy Twoi rodzice, aby znaleźć się dzisiaj w tym
miejscu w jakim stoimy. Wiesz o niektórych, o tych, o których Ci
powiedziano. W domu rozmawia się o wielu sprawach, ale nie zawsze
chce się obarczać dzieci prawdą o trudnych, dramatycznych czy
wręcz niekiedy złych wyborach… więc myślę, że każde kolejne
pokolenie będzie miało nieadekwatne, mimo wszystko, spojrzenie na
czasy rodziców. A co dopiero mówić o sytuacji w jakiej znalazły
się obie bohaterki „Cyjanku o piątej”.
R:
Irena przez długie lata była nieświadoma szczegółów dotyczących
losów swoich prawdziwych rodziców. Odkrycie, że ślad tego może
być zawarty w książce, która miała być przecież w przekazie
autorki fikcją literacką, wstrząsnął nią na tyle, że nie mogła
tego zostawić bez wyjaśnienia. Tekst Pavla Kohouta (w tłumaczeniu
Katarzyny Krauze) to z jednej strony przypomnienie losu tych, którzy
cudem ratowali się z holocaustu, np. dobrowolnie oddawani przez
zrozpaczonych rodziców, nie widzących innego wyjścia i próba
rozliczenia tych wszystkich, którzy nie chcą o tym wszystkim
pamiętać. Pamięć, która jest jednym co zostało, dla innych
niestety jest już zamkniętą przeszłością, do której nie warto
wracać.
MaGa:
Ta sztuka nie tylko opowiada jakąś historię. Ona tak wgryza się w
głowę, że zmusza, nawet wbrew woli, do myślenia o tym co było, o
trudnych wyborach w czasie wojny i w totalitarnym ustroju po niej. I
o tym, że nasze wybory też są zawsze czymś warunkowane. I o tym,
że kolejne pokolenie może i będzie myśleć inaczej niż ich
rodzice, że nie ma jednej prawdy wspólnej dla wszystkich… Ta
sztuka zmusza do myślenia i to według mnie jest jej największą
zaletą. A to, że pod koniec spektaklu nie śmiałam nawet mocno
oddychać – to świadczy o tym, że dotknęła serca. Uwielbiam
takie spektakle. W dodatku pięknie dobrana obsada.
R.:
Szczególnie rozczuliła mnie Danuta Nagórna. Widzieć nestorów sceny na żywo to doświadczanie czegoś niepowtarzalnego i za każdym razem cieszę się z tego niezmiernie, jestem w stanie wybaczyć niewielkie potknięcia w tekście, bo w tym co widzę jest dużo szczerości i nie waham się tego powiedzieć: pięknej prawdy. Tym razem na pewno tak było. I za to jestem wdzięczny. Partnerującej jej Małgorzacie Kaczmarskiej dobrze udało się pokazać to początkowe hamowanie się z odkrywaniem kart, późniejszy wybuch i wreszcie gorycz, że to nie potoczyło się tak, jak sobie to wyobrażała. Obie tchnęły w ten tekst sporo emocji, sprawiły iż rozmowa bohaterek mocno nas wciągnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz