wtorek, 29 stycznia 2019

Cyjanek o piątej, czyli wykrzyczeć ból

Nie wiem czy lepiej się Wam czyta moje dywagacje teatralne, czy dialogowanie z M., faktem jest jednak, że dla mnie to zawsze miło odmiana pisać z kimś, a nie tylko samemu. Trochę te nasze wspólne notki oddają klimat naszych powrotów, gdzie czasem więcej rozmawiamy o treści sztuki niż o detalach tego co widzieliśmy. W notce nie chcemy rozbierać na części każdej sceny, czasem więc krążymy trochę dookoła, żeby za wiele nie zdradzić. Oto przed Wami notka na temat sztuki "Cyjanek o piątej".

 
MaGa: Udany mamy styczeń. Co spektakl – to zachwyt.
R: Mamy szczęście ostatnio. Ale może też nauczyliśmy się szukać tego co ciekawe, nie ograniczając się jedynie do dużych scen i tego co głośno reklamowane? Warto zaglądać w miejsca mniej znane, iść za marketingiem szeptanym. Jak choćby teraz. Ile osób wie o Scenie w Domu Literata, prawie przy samym Placu Zamkowym w Warszawie? Sala jest dość kameralna, a i tak nie jest wypełniona do ostatniego miejsca. Szkoda.
MaGa: A spektakl świetny. Choć trudno jest opisywać takie spektakle, bo żeby innych zachęcić obejrzenia nie można zdradzić zbyt wiele, a jednocześnie cały jego urok i dramatyczny wydźwięk leży właśnie w umiejętnym prowadzeniu akcji, stopniowaniu napięcia i zaskakującym zakończeniu i chciałoby się o tym pisać. Zacznijmy może od tego, że tytuł choć o wydźwięku kryminalnym – nie jest kryminałem.
R: Choć mamy do czynienia z pewną tajemnicą z przeszłości, której rozwiązanie stanowi klucz do wszystkiego. Wychodzimy i tak z pewnymi pytaniami, potem jeszcze rozmawiając długo o motywacjach, argumentach, pojedynczych zdaniach wypowiedzianych przez bohaterki i o tym jak je odebraliśmy.


MaGa: Dwie kobiety. Dwa pokolenia. Dwa narody. Dwie religie. Dwie prawdy. Dwa różne spojrzenia na przeszłość. Można by mnożyć tę dwoistość...
R: Również dwie drogi, które rysują nam się kilkukrotnie jako wybory podejmowane przez Zofię i Irene. Choć z początku sytuacja wydaje się dość klarowna - oto do autorki poruszającej książki o wielkiej miłości w czasie okupacji i ratowaniu dzieci żydowskich z getta, przychodzi kobieta, która twierdzi, że ta lektura miała ogromny wpływ na je życie - potem obie tak naprawdę tłumaczą się ze swoich decyzji, przyglądają się im raz jeszcze. I obie muszą zmienić swoje nastawienie z początku tego spotkania.
MaGa: A my wraz z nimi również patrzymy na dwie kultury, dwie religie, które przed wojną żyły w symbiozie, tworzyły trwałe związki przyjaźni, miłości, pomagały sobie. I przychodzi czas wojny, czas niepewności i nagle te związki muszą pękać, ze strachu o swoje życie, ze strachu o cudze życie, nie można za dużo wiedzieć o przyjaciołach, żeby w razie wpadki nic nie powiedzieć na przesłuchaniu…
R: Trudne czasy są próbą dla charakterów, a czasem też zmuszają do niełatwych decyzji. Czy można skłamać, by uratować czyjeś życie, poświęcając siebie? Czy można udawać obojętność, by udzielona pomoc nie okazała się przyczyną odkrycia pochodzenia i śmierci ratowanego? Komuś kto tego nie przeżył, trudno jest to wszystko zrozumieć, a łatwo wydawać wyroki i oceny.
MaGa: Tak sobie myślę, że jednak Irene nie jest w stanie zrozumieć (ale na jej miejscu nikt zapewne z jej pokolenia również) jakich wyborów dokonywać musiała Zofia, aby pamięć o Hanele i Jacku nie przepadła w odmętach historii. Prawda Irene jest niedokładnie odpowiadająca prawdzie jaką nosi w sobie Zofia. A kiedy chce ją wyjawić – Irene nie przyjmuje jej za pewnik. Po tym spektaklu pomyślałam sobie, że nie ma jednej uniwersalnej prawdy. Każdy z nas nosi swoją prawdę w sobie.
R: Poczucie krzywdy zawsze będzie domagać się prawa do wykrzyczenia. Gdy sytuacje są klarowne: ofiara-sprawca, trudno mieć wątpliwości. Co jednak w sytuacjach, gdy oskarżenie dotyczy osób, które były może świadkami, może obwinia się je o nie zrobienie czegoś ważnego i gdy nie chce dać się im nawet dać szansy na powiedzenie słowa na obronę, na wysłuchanie. To jest tak jak mówisz: moje patrzenie na sytuację, które mają przyjąć wszyscy, nawet jeżeli cierpienie jest jedynie dziedziczone, nie dotykało mnie osobiście. Domagając się sprawiedliwości łatwo jest skrzywdzić innych.
MaGa: I tak sobie myślę dalej… Nieumiejętność zrozumienia cudzego postępowania i chęć odwetu za „najmojszą” prawdę, w kolejnych pokoleniach, do dnia dzisiejszego (nie bójmy się tego powiedzieć), podsycane mową nienawiści tych co to teraz, w pieleszach ciepłego mieszkania, pouczają nas jak to bohatersko broniliby innych z lufą przystawioną do skroni… cały czas powoduje wzajemne zarzuty między narodami polskim i żydowskim.
R: Nie brnijmy w to. I tak zaszliśmy dość daleko w naszych dywagacjach. Wróćmy do naszych bohaterek. Smutne jest to, że żadna z nich nie mieszka w Polsce, że z różnych powodów ją opuściła i wcale nie zamierza wracać. Dla Zofii to poniekąd jej własny wybór, Irena doświadczyła szykanowania i była do wyjazdu zmuszona, jednak to właśnie ona wydaje ma się mieć w sobie mniej niechęci do Polaków... Jej żal raczej ukierunkowany jest bardziej personalnie.
MaGa: Popatrz R. Nas również dzieli pokolenie. Czy Ty wiesz wszystko to co przeżyło moje pokolenie? Nie. Nie wiesz jakich wyborów musiałam dokonywać ja czy Twoi rodzice, aby znaleźć się dzisiaj w tym miejscu w jakim stoimy. Wiesz o niektórych, o tych, o których Ci powiedziano. W domu rozmawia się o wielu sprawach, ale nie zawsze chce się obarczać dzieci prawdą o trudnych, dramatycznych czy wręcz niekiedy złych wyborach… więc myślę, że każde kolejne pokolenie będzie miało nieadekwatne, mimo wszystko, spojrzenie na czasy rodziców. A co dopiero mówić o sytuacji w jakiej znalazły się obie bohaterki „Cyjanku o piątej”.
R: Irena przez długie lata była nieświadoma szczegółów dotyczących losów swoich prawdziwych rodziców. Odkrycie, że ślad tego może być zawarty w książce, która miała być przecież w przekazie autorki fikcją literacką, wstrząsnął nią na tyle, że nie mogła tego zostawić bez wyjaśnienia. Tekst Pavla Kohouta (w tłumaczeniu Katarzyny Krauze) to z jednej strony przypomnienie losu tych, którzy cudem ratowali się z holocaustu, np. dobrowolnie oddawani przez zrozpaczonych rodziców, nie widzących innego wyjścia i próba rozliczenia tych wszystkich, którzy nie chcą o tym wszystkim pamiętać. Pamięć, która jest jednym co zostało, dla innych niestety jest już zamkniętą przeszłością, do której nie warto wracać.
MaGa: Ta sztuka nie tylko opowiada jakąś historię. Ona tak wgryza się w głowę, że zmusza, nawet wbrew woli, do myślenia o tym co było, o trudnych wyborach w czasie wojny i w totalitarnym ustroju po niej. I o tym, że nasze wybory też są zawsze czymś warunkowane. I o tym, że kolejne pokolenie może i będzie myśleć inaczej niż ich rodzice, że nie ma jednej prawdy wspólnej dla wszystkich… Ta sztuka zmusza do myślenia i to według mnie jest jej największą zaletą. A to, że pod koniec spektaklu nie śmiałam nawet mocno oddychać – to świadczy o tym, że dotknęła serca. Uwielbiam takie spektakle. W dodatku pięknie dobrana obsada.
R.: Szczególnie rozczuliła mnie Danuta Nagórna. Widzieć nestorów sceny na żywo to doświadczanie czegoś niepowtarzalnego i za każdym razem cieszę się z tego niezmiernie, jestem w stanie wybaczyć niewielkie potknięcia w tekście, bo w tym co widzę jest dużo szczerości i nie waham się tego powiedzieć: pięknej prawdy. Tym razem na pewno tak było. I za to jestem wdzięczny. Partnerującej jej Małgorzacie Kaczmarskiej dobrze udało się pokazać to początkowe hamowanie się z odkrywaniem kart, późniejszy wybuch i wreszcie gorycz, że to nie potoczyło się tak, jak sobie to wyobrażała. Obie tchnęły w ten tekst sporo emocji, sprawiły iż rozmowa bohaterek mocno nas wciągnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz