Jakoś mam problem spory z tą płytą. Marka Dyjaka lubię mimo pewnej maniery, którą coraz częściej czuje się w jego nagraniach, już nie tak oryginalnej jak kiedyś, ciągnięcia większości utworów w podobnych aranżacjach i stylu. Gdy słyszę, że zabiera się za repertuar Gintrowskiego, to ciekawość rośnie. Mistrza nie jest jednak łatwo przebić, trzeba mieć na to dobry pomysł, który nie jest kopiowaniem, dokłada jakąś nową energię, nowego ducha. Na rockowo? Na pewno niektóre z tych piosenek zabrzmiałyby świetnie. Jazzowo i balladowo, nawet jeżeli śpiewa się z charakterystyczną chrypą, okazuje się, że tracą siłę wyrazu. W tych tekstach jest czasem wściekłość, emocje, które znikają przy takim podejściu. Niektórych z tych piosenek po prostu nie da się słuchać, bo mimo że pamiętamy słowa, moc jaka była w oryginale, tu nagle jest nostalgicznie, melancholijnie i bez wyrazu. Ballada o obozie koncentracyjnym?
Z 10 piosenek jest jednak kilka, które spodobały mi się bardzo.
Jak choćby nieśmiertelna Modlitwa o wschodzie słońca lub mocno zmieniony, ale nawet na plus kawałek z serialu Zmiennicy. Tam zamiast gitary czy fortepianu były drażniące klawisze, dlatego akurat aranżacja na Dyjakową modłę (trąbka, akordeon...), jak dla mnie bardzo na plus.
Trochę inne spojrzenie na kompozycje Gintrowskiego, ale może dla mnie oryginały (jak choćby Karol Levittoux) są zbyt ważne, by podchodzić do nich bez należytej uwagi i dramaturgii. One powinny być wykrzyczane, gdy tymczasem na płycie często mam wrażenie, że w warstwie wokalnej artysta raczej się hamował, by nie ulec emocjom. Brakuje też tego narastającego bicia w struny, czeka się aby muzycy też "dołożyli do pieca", a tu nic z tego - wszystko jest dość spokojne, takie lekko klubowo-knajpiane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz