sobota, 5 stycznia 2019
Macocha - Petra Hůlová, czyli szczere i ekshibicjonistyczne
Gdy pisałem jakiś miesiąc temu o książce "Krótka wymiana ognia" Rudzkiej
napisałem, że miałem kłopot z jej odbiorem, jej stylem i treścią. I oto trafiło w moje ręce coś podobnego, tym razem jednak czytało mi się dużo lepiej, pozostawia też dużo więcej przemyśleń. Może to kwestia młodszej bohaterki, trochę innych problemów jakie powieść porusza. Ale to ciekawe, że rzecz napisana po polsku, czyta się gorzej niż tłumaczenie. Widać jak wielką rolę może mieć praca tłumacza. Julia Różewicz (Wydawnictwo Afera) już nie raz zachwyciła mnie swoim profesjonalizmem. Przy Hůlovej (a przecież to nie pierwszy tytuł wydany u nas i przez nią tłumaczony), bardzo mocno wychodzi jak mocno trzeba się napracować i włożyć w to własne serce, by oddać wszystkie zabawy językowe autorki, słowa przekręcane, piętrowe porównania i surrealistyczne obserwacje. Jak klikniecie link powyżej znajdziecie recenzję książki "Plastikowe M3", gdzie sporo sformułowań kręciło się wokół seksu i narządów. Tym razem nie jest tego aż tak dużo, ale to nie znaczy, że "Macocha" jest książką grzeczną i poukładaną. Wręcz odwrotnie, szaleństwa tu nie zabraknie.
Praktycznie zamknięty w czterech ścianach mieszkania i przestrzeni balkonu monolog jest chaotyczny, mieszają się nam wspomnienia z teraźniejszością, ale i z wizjami, w których nie wiemy dokładnie co jest prawdą, a co fikcją. Bohaterka to autorka poczytnych powieści dla kobiet (coś w stylu harlequinów), matka, kobieta wyzwolona, nowoczesna. Julia otwarcie mówi o sobie, swoich lękach, pragnieniach, wciąż w jakimś napięciu, rozedrganiu, miotając się po domu, to złorzecząc, to znów podśpiewując pod nosem. Ten nieprzerwany strumień świadomości, pełen gorzkich słów dla siebie, otoczenia, to szczera spowiedź kobiety, która nie potrafi docenić tego co ma, wciąż czuje jakiś brak, własną niedoskonałość, która uwiera, ale i różne pułapki jakie stawiał przed nią los, prowokując błędne decyzje i wybory.
Doceniana przez czytelniczki, dobrze zarabiająca, mająca troszczącego się o nią faceta, a mimo to wciąż uciekająca przed poczuciem bycia szczęśliwą. Chwile rozkoszy stają się jedynie momentem rozładowania tej tykającej bomby jaką czuje, że sama jest. Wobec wszystkich - dzieci, nie do końca pasujących do jej oczekiwań, społeczeństwa, do którego wizji znowu ona sama nie chce się wpasować, faceta, u którego wkurza nawet to, że jest bardziej wyrozumiały dla jej wad, niż ona dla niego. Fabularnie niewiele się dzieje, a mimo to jest tu tyle emocji. No i ten finał. Który niby przeczuwamy, a jednak jest odkryciem. Alkohol, w który ucieka Julia, nic nie rozwiązuje, a generuje jeszcze większe frustracje. Nie da się przecież być kimś idealnym jednocześnie w swoich i w oczach innych ludzi. Może po prostu ma się wtedy więcej odwagi, do tego by wyjść na balkon, choćby i nago, i wykrzyczeć swój cały ból.
"Macocha" na pewno nie jest powieścią łatwą i przyjemną, ale dzięki świetnemu tłumaczeniu, ten tekst porusza, jest żywy. Bawi, wkurza, ale i boli, bo jest w tej jej spowiedzi sporo prawdy i goryczy. No i jak to smakuje językowo, ile frajdy ma się z lektury tej jazdy bez trzymanki. Gdybym zdążył napisać tę recenzję w ubiegłym roku, byłaby to na pewno jedna z najciekawszych książek wymienionych w podsumowaniu. Ale może i w tym roku niewiele rzeczy będzie równie ciekawych. Czy za rok będę o niej jeszcze pamiętał? Na razie uwalniam ją na akcję wymiankową, niech inni ją spróbują i docenią.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz