sobota, 5 stycznia 2019

Purpurowe rzeki, czyli niby francuski, a niemiecki

Ciekawostka. Najpierw były powieści Jeana-Christophe'a Grangé, potem był film kinowy z Jeanem Reno, a teraz mimo, że akcja osadzona jest we Francji, wszyscy mówią po francusku, otrzymujemy serial niemiecki. To akurat zaliczam jednak na plus. Bo gdyby na siłę robić z detektywa Pierre'a Niémansa robić Niemca, było dziwnie. Nie znam powieści, więc nie wiem, która produkcja bliższa jest oryginałowi, zmieniła się płeć pomocnika, nawet jego umocowanie prawne (teraz to specjalna jednostka unijna do spraw zbrodni), a to co zostało, to chyba jedynie obawa przed psami, jakiś uraz, który wychodzi w jednym z odcinków.
Każdy z nich to inna sprawa, a to co je łączy to jakieś prywatne relacje między detektywem i pomagającą mu panią porucznik. No i tematyka: sprawy wyjątkowo tajemnicze, w których za każdym razem pojawia się wątek religijny, jakichś rytuałów, sekretów z przeszłości.

Policja zwykle wobec takich spraw okazuje się bezradna albo nawet nie ma ochoty przyjąć do wiadomości, że dziwne wypadki lub samobójstwa, mogą wiązać się z jakimś sprawcą, prowadzącym własną grę. Para jest wzywana przez ich przełożonych, ale wcale nie jest miło witana na miejscu i współpraca wygląda bardzo różnie. Zagadki? Hmmm... Powiedzmy, że o średnim stopniu skomplikowania. Odcinki są dość długie, może nawet zbyt rozciągnięte, ale ogląda się to sympatycznie. Raptem 4 sprawy, ale być może będzie ciąg dalszy.
Na plus na pewno osadzenie każdego z odcinków w trochę inne scenerii i atmosferze.
Zerknijcie na przykładowy opis jednego z nich:


Niémans śledzi zakonnika, którego habit zauważył w blasku księżyca. Gdy detektyw go dopada, brat Guillaume umiera. Jego ostatnie słowa to "miecz i wąż", wypowiedziane ze wzrokiem wbitym w niebieski tatuaż na przedramieniu. Camille na dworcu zauważa plakat promujący lokalny zespół. W jego frontmanie rozpoznaje seryjnego gwałciciela, którego aresztowała kilka lat temu.

1 komentarz: