Choć mamy do czynienia z debiutem reżyserskim, to "Underdog" wcale nie okazuje się taką wtopą, jak niektórzy mu wróżyli. Tak niewiele u nas kina bazującego na emocjach sportowych, sprawnie opowiedzianych historii o tym jak się podnosić po porażce do zwycięstwa, że wiele można temu obrazowi wybaczyć i trzymać kciuki, żeby za nim poszły kolejne, jeszcze lepsze produkcje. Wśród autentycznych biografii naszych zawodników można znaleźć niejeden kapitalny materiał na scenariuszy.
Tym razem postawiono na KSW, ale to obraz nie tylko dla fanów mordobicia. Tak naprawdę podobnie jak choćby w przypadku Rocky'ego to film, w którym walki w klatce są jedynie tłem, jakąś osią do zarysowania fabuły, czyli upadku i dążenia do powrotu na ring. Ile kosztuje sukces i jak bardzo boli porażka, jak żyć po tym gdy kończy się kariera i zwycięstwa - to wszystko porusza "Underdog". Oczywiście w scenariuszu, który nie jest jakoś bardzo skomplikowany, on ma po prostu budzić emocje, pokazywać kolejne ważne etapy i w tym się sprawdza.
Janusz Chabior gra dość charakterystyczną rolę trenera z zespołem Tourette'a, ale miałem wrażenie, że tym razem mocno to przerysował, Boberka jest zbyt mało, by mógł poszaleć, czarne charaktery są nijakie i pojawiają się na bardzo krótko, a Aleksandra Popławska choć dostała znaczącą rolę Niny, czyli miłości Kosy, wypada dość blado, więcej życia ma jej córka Sonia (Emma Giegżno).
Co ciekawe, w filmie wcale nie ma tak dużo walk, jak by można tego było oczekiwać. Dużo więcej jest tu dobrze pokazanych scen trenowania, a sama walka finałowa może nawet rozczarować, bo nie ma w niej aż tyle napięcia ile mogłoby w niej być. Kosa choć pięknie o walkach opowiada, o tym ile mu dają adrenaliny, sam raczej ich unika, nie ma zamiaru się popisywać przed nikim. Wraca na ring jedynie po to, by uratować córkę ukochanej. A że przy okazji zyskuje na nowo szacunek otoczenia i do siebie samego, to już wartość dodana.
Odrobina humoru, nieskomplikowane dialogi i łopatologiczny scenariusz, w dodatku okraszony w warstwie muzycznej dość pretensjonalnie kolejnym "naturszczykiem" i legendą wychodzenia z dna, czyli chrypiącym Markiem Dyjakiem tworzą całość, która jest trochę zbiorem ogranych chwytów pod publiczkę. Ale wiecie co? Gdy zestawimy to np. z komediami romantycznymi, produkowanymi u nas na kopy, a większość z nich nawet nie śmieszy, to "Underdog" przynajmniej nie udaje, że jest czymś więcej niż naprawdę jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz