Moja młodsza córka jest fanką wszystkich superbohaterów, siłą rzeczy więc i ja oglądam trochę takich produkcji. Co prawda na Aquamena zabrała nie mnie tylko żonę, ale przed telewizorem zdarza się nadrabiać zaległości (moje oczywiście, bo ona ogląda i po 4 razy). Tym razem Wonder Woman, czyli tytuł, który dla wielu fanów uratował honor serii DC. A w ferie pewnie kolejne tytuły.
Pomysł, by wykorzystać historię świata równoległego, gdzie króluje cywilizacja Amazonek, z naszą I wojną światową trzeba przyznać, że jest dość oryginalny. Większość superbohaterów walczy przecież w świecie nam znanym, a tu mamy okazję zakosztować czegoś innego.
Co prawda dość zabawnie jest oglądać kobitkę w zbroi, która z włócznią i tarczą biegnie na okopy niemieckie, zwłaszcza że jej samotna demolka nijak ma się do wcześniejszych obrazków, gdy walka była dużo bardziej wyrównana, a przecież walczyła w grupie swoich sióstr, ekranizacje komiksów mają jednak to do siebie, że trzeba pewne uproszczenia zaakceptować. I bawić się. Efektami, humorem, sympatycznymi bohaterami, ich przygodami, no i finałem, w którym wiemy przecież że muszą wygrać. Co najwyżej poświęcając jakąś ofiarę po drodze.
W roli Wonder Woman całkiem dobrze sprawdza się Gal Gadot, ma sobie pewną świeżość, co dobrze współgra z jej zdziwieniem, jakie wciąż jest rozgrywane w zderzeniu z naszym światem. W parze z przystojnym szpiegiem, który wciąga ją w swoją misję (lub też ona jego), stanowią zabawną parę. Mamy więc okrucieństwo wojny, walkę o uratowanie świata, ale okraszoną pewną lekkością i dystansem (supermoce naszej bohaterki), co w sumie daje całkiem niezłą mieszankę. Oczywiście to kino czysto
rozrywkowe, sporo w nim schematów i uproszczeń, mimo wszystko oglądałem mając frajdę. Nieprzegadane, przede wszystkim kino nastawione na akcję, a że dotąd niewiele było w filmach gatunkowych wyrazistych postaci kobiecych (i za kamerą kobieta), to i ciekawość większa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz