piątek, 11 listopada 2011

Miasto nadziei, czyli gdy dziewczyna cię rzuci jedź do...

Zrobił mi się rok jednego aktora - Colina Firtha. To już chyba 4 film w tym roku, który mi się trafił i który opisuję (oczywiście po najnowszym Jak zostać...). Ale tym razem niestety bardzo przeciętnie. Powiedziałbym, że bardziej w stylu Hugh Granta niż swoim, ale jak widać czasem przyjmuje się rólki w komediach romantycznych by dorobić... Czyli stereotyp zamkniętego w sobie, troszkę sztywnego Anglika, który przybywa do Stanów, a tam spotyka piękną szaloną Amerykankę i dzięki niej wychodzi ze swojej skorupki.
Ileż razy to już widzieliśmy w różnych konfiguracjach. Zwykle ogląda się takie rzeczy jedynie przy okazji wieczoru we dwoje gdy potrzebujemy czegos bardzo lekkeigo, nie wymagającego myślenia. Szufladka: komedia romantyczna. 
Fabuły nawet nie będe opowiadał, Colina jaki jest i jakie robi miny potraficie pewnie przewidzieć, była narzeczona z Anglii, która go ściga też jest przewidywalna, nowa sympatia ze Stanów troszkę mniej :) Ale to już zobaczcie sami.
Zwykle najwięcej frajdy przy dobrym scenariuszu sprawiają nie tyle główni bohaterowie co jakieś postacie drugoplanowe - tu właściciele hoteliku, w którym zatrzyma się Anglik. Gagi może i niezbyt oryginalne, ale cześć może rozbawić. A miasteczko Hope w stanie New England  okazuje sie rzeczywiście źródłem witalności, leczy depresję i dodaje nadziei, wiary w siebie i siły aby osiągać nowe cele. 
Można obejrzeć, ale pod warunkiem, że jesteście fanami tego typu produkcji... 
inne: Dorian Gray Główna ulica

1 komentarz:

  1. Oglądałam. Ale nie powalił mnie na kolana. Chyba najzabawniejsza dla mnie była końcówka z tym kręgosłupem bohatera.

    OdpowiedzUsuń