No dobra, pomarudziłem na Pana Samochodzika na Netflixie, to łapcie dla równowagi dawkę przygody i humoru, która może wciągnąć młodszych i starszych. O ile wciąż jeszcze mają w sobie tą radość z wdawania się w jakieś awantury albo przynajmniej czytania o nich. W końcu nawet najlepsze wino albo kolacja smakują lepiej gdy spożywa się je z ludźmi z którymi przeżyło się już niejedno. Zachwycałem się w ostatnich miesiącach cyklem o Kociołku i jego Drużynie, a dziś wchodzę w inny cykl Marcina Mortki. Wznawiane pirackie przygody Kapitana Rolanda i jego załogi to wariacja przypominająca filmowych Piratów z Karaibów. Humor przeplata się więc z akcją, a rzeź z magią. Ci co pływali wiedzą bowiem, że są rzeczy które trudno wyjaśnić... A tu najwyraźniej od początku różne wpływy sił ponadnaturalnych wpływały na uniwersum dość długo. Dość powiedzieć, że prawie wszyscy załoganci, łącznie z kapitanem mają jakieś "usprawnienia", raczej nie pochodzące z operacji plastycznych, bo tych jeszcze nie wymyślono. Piraci bardziej przypominają gobliny i jakiejś potwory niż zwyczajnych marynarzy. Dla nich to jednak jest jak najbardziej normalne. I nawet magii się tak bardzo nie boją, o ile nie jest ona jakoś bardzo zaskakująca. Niby na wroga mają jedynie prymitywną siłę, spryt i trochę doświadczenia (no może jeszcze swój bitewny szał), ale przecież takie jest życie pirata - albo giniesz, albo walczysz i jesteś bogaty.
A więc macki w ruch, flaga na maszt i ruszamy ku przygodzie!
Morza wszeteczne stanowią początek całej serii, choć tom stanowi pewną zamkniętą historię z finałem, który dopiero prowadzi nas dalej. Oj będzie się działo! Mortka zadbał jednak nie tylko o akcję, o zbudowanie ciekawej intrygi, w której główny bohater będzie musiał lawirować wobec sił, które są od niego dużo silniejsze, zadbał też o humor. Dialogi i przepychanki załogi i kapitana, czy też niektóre postacie drugoplanowe, pojawiające się co jakiś czas wywołując kolejną porcję śmiechu, stanowią mocny punkt tej historii. To właśnie lekkość i zwariowany klimat, pomagają by łykać wszystko bez specjalnej analizy, nawet jeżeli więc niespecjalnie lubi się elementy fantastyki w przygodowych historiach, pewnie nie odrzucisz tej książki.
Wrzuceni jesteśmy od pierwszej strony na głęboką wodę, nikt nam nic nie wyjaśnia, nie wprowadza, dzięki temu jednak poznajemy pewne okoliczności wraz z bohaterami, w trakcie ich działań. Dla nich też wiele rzeczy jest nowych, jak choćby to, że stracili swój statek, a ten na którym przyszło im pływać i walczyć delikatnie mówiąc jest nawiedzony. Siły, które wciąż są tu obecne można wykorzystać, ale najpierw trzeba nauczyć się języka do wydawania komend, a to jak się okaże nie jest takie proste i przysporzy sporo kłopotów (a nam źródła uciechy).
Minusy? No może to, że tak mało dowiadujemy się o innych postaciach - towarzysze Rolanda co i rusz wchodzą mu na odcisk, musi ich mobilizować, ale jednocześnie poza charakterystycznymi cechami każdego z nich, niewiele więcej wiemy. Jak piraci, to i alkohol, trochę wulgarności i uciech z jakich słynęli pogromcy mórz i oceanów, nie jest to więc seria tak bardzo młodzieżowa jak choćby cykl o Głodnej Puszczy, ale przecież młodzi ludzie czytają i oglądają teraz takie rzeczy, że raczej nie miałbym specjalnych obiekcji, że coś zrobi się z ich głową po lekturze Mórz Wszetecznych. No chociaż nie, istnieje ryzyko, że sami zapragną napisać coś również zwariowanego. Ale z tego czytelnicy powinni się tylko cieszyć, a martwi niech się autor, że wyrośnie mu konkurencja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz