piątek, 23 czerwca 2023

Pod górkę - Jacek Galiński, czyli a tak się starałem...

Rany, jaki to pokręcony pomysł. Wszyscy przecież wiemy, że z ofiar przemocy, szczególnie przemocy seksualnej się nie żartuje, bo po prostu nie ma z czego, a tu gość tworzy historię, w której mężczyzna porywa i więzi w piwnicy kobietę, bo ma ją zamiar w sobie rozkochać. No chore po prostu. Tylko dlaczego jednocześnie tak zabawne - odwrócenie ról, czyli uczynienie ze sprawcy totalnego niedorajdy, którym tak naprawdę porwana manipuluje i się bawi, czyni tą fabułę absurdalną i jednocześnie komiczną. Fakt że to wszystko jest nierealne, więc przerysowanie wyczuwamy jako przyzwolenie na śmiech, a jednocześnie pokazywanie etapu planowania, czytania o tych wszystkich oprawcach jako o mentorach, nauczycielach, czyni całość trochę niesmaczną. Od razu więc ostrzegam, że możecie mieć dość mieszane uczucia, podobnie jak ja.
No dobra, przyznaję że sporo tu fragmentów zabawnych, wręcz błyskotliwych, np. gdy sprawca zmęczony kapryszeniem przez kobietę, którą porwał, idzie na grupę wsparcia dla ofiar przemocy i skarży się na swoje ciężkie życie. I uzyskuje współczucie...
Ta przewrotność może jednocześnie jednak trochę w naszych oczach umniejszać samą szkodliwość tego typu czynów, ciężar traumy, czy potrzebę pomocy. Skoro robimy sobie żarty, policja mówi że sprawy nie ma, a sama poszkodowana również ma dość mieszane odczucia wobec porwania i przetrzymywania, to jak będziemy patrzeć na realną przemoc wobec kobiet?

Przecież śmiejemy się z bohatera, z jego nieudolności w postępowaniu z kobietami, ale jednocześnie nie ma tu jednoznacznego potępienie jego czynu. No nie wymyślił innego sposobu - myślał, że jak uwięzi, ale będzie wspaniale gotował, spełniał zachcianki, to w pewnym momencie uzyska jakieś odwzajemnienie uczuć. Nieudacznik, ale przecież nie widzimy w nim typowego kryminalisty łamiącego prawo. Żeby mu się chociaż podobała, ale on zaraz potem stwierdza, że nie ma w niej nic wyjątkowego co by go pociągało. Boi się jednak nie tylko ujawnienia tego co zrobił, ale nawet ewentualnego zakończenia swojego "projektu".
Galiński ciągnie całość coraz bardziej w komediową stronę, nie przejmując się tym, że to staje się nierealne. Już przy książkach z Zofią Wilkońską pokazał, że potrafi wykorzystać groteskę, tu może nie ma tego aż tyle, ale też daleko tej książce od klasycznego thrillera, czy romansu. Raczej przymnijcie sobie charakterystykę syndromu sztokholmskiego i zróbcie z tego temat na dowcip. O ile komuś nie będzie przeszkadzało to, że trochę w tej historii elementów, z których śmiać się raczej nie powinniśmy, będzie miał niezły ubaw. 

Skoro jednak potrafimy śmiać się z komedii, w których występują mordercy, to może rzeczywiście nie powinienem mieć dylematów przy tej historii. A jednak mam. I jakiś niewielki niesmak mi pozostaje. Choć zauważam, że to w zamyśle to chyba miała być parodia tak popularnych w Polsce mrocznych i pełnych przemocy wobec kobiet thrillerów np. Maxa Czornyja, czy Adriana Bednarka. Tamto czytają z wypiekami na twarzy nie tylko faceci, choć chwilami ma się nie tylko ciarki, ale i podejrzenia, że autor ma jakieś psychopatyczne skłonności. W niektórych z nich to sprawca bywa tym, kto ma budzić pozytywne emocje, komu się kibicuje, bo niby inni wokół są jeszcze gorsi. Wizerunek kobiety jako ofiary jest często tak instrumentalny, że praktycznie czytelnik przechodzi nad tym do porządku dziennego. Może więc jestem dla Galińskiego zbyt surowy, bo po prostu próbuje pokazać nam drugie dno tych historii i poprzez komedię zwrócić nam uwagę na to co nie powinno tak bardzo ekscytować, a raczej budzić wyraźny sprzeciw? Tu myśli, emocje sprawcy i kobiety doświadczającej przemocy są równorzędne i dopiero całość stanowi klucz do odczytania finału.
Na temat lekkiej, czarnej komedii zrobiła mi się notka całkiem poważna. Cóż. Bywa i tak. 

Bohater tak się starał, by wszystko wyszło idealnie. Ja też mogę powiedzieć: tak się starałem napisać coś zabawnego i zareklamować Wam książkę, przy której całkiem nieźle się bawiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz