Drugi tom z Warszawą XIX wieku i zbrodnią w tle. Ale nie zabraknie też romansu, bo Ida Żmijewska fajnie meandruje między śledztwem, a rozterkami uczuciowymi bohaterów, których poznaliśmy w części pierwszej cyklu. Gdy wydawało nam się, że Leontyna Rapacka i Aleksander Woronin, rosyjski policjant prowadzący śledztwo w sprawie śmierci jej ojca, mają szansę na coś więcej niż przelotne spotkania, wykradane w tajemnicy przed wszystkimi, los znowu rzuca im kłody pod nogi. Od pierwszych stron temperatura wydarzeń jest wysoka - kobieta dowiaduje się, że człowiek do którego wyrywa się jej serce, oskarżony jest o morderstwo znanej artystki baletowej i siedzi w więzieniu. Leontyna podejmuje się więc śledztwa, by doprowadzić do jego uwolnienia, nie wierząc w jego winę. To jej dług wdzięczności wobec Aleksandra, dzięki którego przecież uratowany został ich majątek.
Mimo, że po pierwszym morderstwie dochodzi do kolejnych, a Woronin dotąd raczej miał dobrą opinię u swoich przełożonych, wcale nie jest łatwo udowodnić jego niewinność.Mamy kryminał (choć śledztwo prowadzone jest raczej przez osoby wokół sprawy, niż przez policję), mamy romans, choć raczej z tych nieszczęśliwych. Dla krewnych Rapackiej nie do wyobrażenia jest związek z przedstawicielem zaborcy, gdy tylu członków rodziny wycierpiało wiele z rąk Rosjan. Tylko w takim razie czy jest możliwe, by Leontyna zgodziła się o nim zapomnieć i wyjść za kogoś innego? Im więcej w nich nadziei, tym więcej kłód pod nogi rzuca im los. w Warszawie pojawi się m.in. ojciec Aleksandra i jego dawna miłość, przez którą tyle wycierpiał, a wszyscy zdaje się są przekonani, że powinien on zastosować się do ich rad, bo przecież chcą dla niego najlepiej. I pewnie w trzecim tomie wszystko się wyjaśni. Sięgnę pewnie niedługo.
Sympatyczne połączenie kryminału retro z powieścią obyczajową, choć znowu mało mi atmosfery miasta, tła. Na pewno ciekawie zarysowane są postacie, nawet te na drugim planie (służąca Woronina), dialogi, relacje między Rosjanami i mieszkańcami miasta, środowisko artystyczne, ale chciałoby się więcej. I nawet nie samej zbrodni i śledztwa, ale właśnie jakiejś szerszej panoramy (smaków, zapachów, miejsc), jak to zrobił choćby Krajewski z Wrocławiem w książkach o Mocku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz