Mam trochę kłopot z tą książką. Doceniam język, sposób opowiedzenia tej historii, ale na pewno w tym wydaniu wiele złego robi wstęp autorki, w którym tłumaczy swoje intencje po latach, dając wykładnię jak mamy odczytywać ten tekst. No i może to moje subiektywne odczucie, ale tyle było potem historii o trudnym dzieciństwie, o biedzie, wykorzystywaniu, odrzuceniu, o rasizmie, że książka sprzed 50 lat po prostu nie robi wielkiego wrażenia. Może wtedy była wstrząsem - ale w tamtych czasach wielu dziwiło się być może, że Afroamerykanka może być wybitną pisarką z literacką nagrodą Nobla. Nadal może się podobać brak dosłowności, przyjęty dziecięcy punkt widzenia, ale czy to czyni ją wyjątkową na dziś? Za kilka dni na DKK trochę o tym będzie okazja podyskutować.
Mam wrażenie, że sama Toni Morrison ten swój debiut napisałaby potem już inaczej - skoro uważa, że musi go trochę tłumaczyć. Może jeszcze bardziej odeszłaby od opisów życia rodziny, trochę reportażowych, przytłaczających, a skupiłaby się na uczuciach najmłodszych, dla których tak istotna jest akceptacja, miłość, ciepło. I chyba to byłby nawet dobry kierunek.
Największym marzeniem jedenastoletniej Pecoli Breedlove jest
posiadanie niebieskich oczu jak amerykańskie jasnowłose
dzieci, które widzi choćby na plakatach filmowych. Dziewczynka wierzy, że jeśli jej oczy zmienią kolor, zyska
akceptację rówieśników i nikt nie będzie zwracał uwagi na jej kolor
skóry. Zmieni się jej życie, w którym nie ma zbyt wielu radości. W tych kilku zdaniach można by zawrzeć całą fabułę powieści. Choć narratorami tej historii są różne osoby, wciąż kręcimy się wokół jednej rodziny, tyle że oglądając ją z różnych punktów widzenia. Dziś pewnie byśmy powiedzieli: istotny jest nie tylko kolor jej skóry - to czego doświadcza ze strony bliskich, różne bolesne traumy przekazywane od pokoleń, brak umiejętności ułożenia sobie życia i wychowywania dzieci, uzależnienie, czy przemoc, to przecież problemy, które nie są zależne od rasy czy karnacji.
Również pytania o kanon piękna, o tą zadrę jaką jest niskie poczucie własnej wartości i jaką często noszą w sobie osoby z rodzin problemowych, wcale nie muszą być przecież powiązane z kolorem skóry. Toni Morrison chciała jednak zwrócić uwagę na tą bezsilność, jaką jej zdaniem mogą czuć dzieci pochodzenia afroamerykańskiego - tu wsparcie, finanse, zmiana sytuacji życiowej, wcale nie muszą przynieść szybkich efektów, bo problem tkwi głębiej. Nie tylko w psychice, ale i uprzedzeniach społecznych, które wtedy pewnie były silniejsze niż teraz, ale czy to znaczy że dziś nie są aktualne? Czy to wciąż prawda, że dla "bogatszych i ładniejszych" mamy więcej współczucia i bardziej jesteśmy skłonni do ich bronienia? Czy sprawcę, gdy uświadomimy sobie, że sam był kiedyś ofiarą, ocenia się inaczej, czy mamy dla niego więcej zrozumienia? Takie pytania pojawiające się po lekturze świadczą, że może jednak porusza ona jakąś czułą strunę w nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz