Czy western umarł? Ano zdaje się niekoniecznie. Wciąż pojawiają się przykłady tego, że można ten gatunek pokazać trochę inaczej niż przed laty, zaskoczyć widza. Angielka poniekąd też jest dobrym przykładem, choć nie bardzo trafiła w moje gusta. Zawieszona jakby rozkrokiem między romansem, dramatem, nie wykorzystuje całego potencjału jaki był w tym pomyśle. Mamy świetne zdjęcia, kilka dobrych pomysłów, intrygę, która początkowo zaskakuje złożonością, zabrakło jednak jakiegoś elementu, który by to spiął w całość. Bohaterowie są ciekawi, tylko jacyś tacy jakby niepasujący do tej rzeczywistości. Radzą sobie w niej nieźle, są jednak trochę sztuczni z tymi swoimi dylematami.
Ona, Angielka z dobrego domu, która przeżyła dramat i przybyła tu szukać zemsty, choć jest kompletnie do tego nie przygotowana. I on - zwiadowca amerykańskiej armii pochodzący z plemienia
Pawnee, który właśnie zakończył służbę i liczy na to, że będzie mógł osiąść i spokojnie uprawiać ziemię.
W świecie gdzie rządzi przemoc, chciwość, zbrodnia i gdzie ludność rdzenna wciąż uważana jest za "podludzi", nie będzie im łatwo, staną się jednak dla siebie przypadkowo wsparciem i ratunkiem. A potem? Razem będą wędrować przynajmniej przez pewien czas, choć świadomi że to co rodzi się między nimi, nie ma szans na przetrwanie. Poważne rozmowy o życiu, o sensie cierpienia, przeplatane skalpami, krwią i okrucieństwem - przedziwna mieszanka. No i to uczucie, które czujemy że się rozwija, choć nawet sami nie dają mu szansy. Dziwny serial. Emily Blunt w zaskakującej roli no i charyzmatyczny Chaske Spencer. Ach, no i Hiszpania w roli Dzikiego Zachodu sprawdza się fenomenalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz