Bullet Train. Film już na ekranach kin, ale o nim na koniec, bo najpierw jednak namówię Was do lektury książki, która stała się dla tej produkcji inspiracją. Jak to zwykle bywa, Amerykanie mocno namieszali, więc porównywać nie ma co, bo nawet zakończenie zmienili, postacie zmieniają płeć, znikają lub pojawiają się w innym kontekście. Trzymajmy się więc zasady - jak masz możliwość najpierw czytaj. Książka zwykle jest lepsza od filmu. W tym przypadku na pewno inna, ale myślę, że również lepsza.
Nie uniknę pewnych odniesień, wybaczcie więc z góry punktowanie różnic. Powieść Kotaro Isaki na pewno nie ma tak dużego tempa, które odczuwa się w filmie, spora ilość odniesień do przeszłości trochę wybija z rytmu, natomiast mam wrażenie że ma w sobie więcej elementów zaskakujących. Poznając trochę różne postacie, niby wiemy czego się spodziewać (choć niektóre naprawdę są dziwaczne), ale jednak przeznaczenie cudownie komplikuje wszystkie ich plany, a nasze oczekiwania.
To thriller dość mroczny, bez tak dużej dawki czarnego humoru i absurdu jak będziemy to mieli na ekranie. No i teraz pytanie czy to plus czy minus. Dla mnie chyba plus. W porównaniu do filmu dużo bardziej rozbudowana jest postać Księcia, czyli młodego chłopaka, uwielbiającego manipulować ludźmi. Jak znalazł się w pociągu, w którym jedzie również kilku zawodowych zabójców i czemu ich zlecenia mogą wzajemnie się wykluczać lub o siebie zahaczać - tego już dowiecie się w trakcie lektury. Motyw zemsty jak słusznie się domyślamy będzie istotny, ale czy przypadkiem nie zaszło tu jakieś przetasowanie, które ją uniemożliwi? Znając pecha jednej z głównych postaci, zwanej Biedronką, wcale się nie zdziwimy. Pociąg rusza, każdy z nich ma określony czas, w którym by chciał zrealizować swoją misję, a na końcu trasy czeka groźny szef mafii - czy warto więc dojechać tam i złożyć mu raport z jej wykonania, czy lepiej wysiąść wcześniej? Gwarantuję niezłą zabawę, choć jej styl jest dość specyficzny - tu nawet mordercy są kulturalni, potrafią dyskutować o etyce, a i japońska etykieta nie pozwala na jakąś brutalność na oczach innych pasażerów.
Na ekranie to wszystko znika, nie tylko dlatego, że większość postaci już nie jest Japończykami, ale i w samym scenariuszu po prostu naładowano scen rodem z kina akcji, blockbusterów, co mocno zmienia ducha całości. Tempo jest szybsze, jest ciut zabawniej i absurdalniej, trochę jednak traci się klimat niejednoznaczności i tajemnicy. Do komedii omyłek dołóżcie więc atmosferę jak z Tarantino, a to wiadomo, że nie każdy lubi. Ja też wolałbym więcej czegoś w stylu Ritchiego, mniej fajerwerków. No i uwaga - w przypadku filmu, raczej te wszystkie mikro historie bohaterów średnio się sklejają razem, w książce wypada to lepiej. Za to Brad Pitt w roli pechowca sprawdza się fajnie, niektóre postacie mogą jednak zaskoczyć mniej pozytywnie.
Zwariowane, ale sympatyczne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz