niedziela, 7 sierpnia 2022

PolandRock 2022, czyli co się z nami stało

Skoro po raz kolejny znalazłem się na festiwalu, to wypada jakąś notkę poczynić z tej okazji, choć w tym roku wyjątkowo mało - z góry to przyznaję - korzystałem z jego uroków. Jakoś samotnie nie ma chęci ani energii by kręcić się po polu, łazić na koncerty, a do tego w dzień mocno doskwierało słońce, a wieczorem zmęczenie. Co zrobić... Kiedyś pewnie biegałbym więcej, zachwycał się albo dziwił, dziś jedynie uśmiecham się delikatnie na różne obrazki, ale już nie fascynują mnie tak bardzo jak przy dawniejszych wyjazdach.
I oczywiście wcale nie jest od rzeczy zadać sobie pytanie czy to ja się zmieniłem tak bardzo, czy jednak moje obserwacje i refleksje, że to sami uczestnicy festiwalu i sam PolandRock się zmienił.


Jeżeli jedzie się do strefy ASP to z góry wiadomo, że po pierwsze jedziemy do pracy i większą część energii będziemy poświęcać właśnie innym ludziom, niż własnym przyjemnościom. Mieszkamy być może w ciut lepszych warunkach, bo do pryszniców kolejka na pewno mniejsza, a i toalety chyba czystsze, nie doświadcza się jednak tej atmosfery, ze wszystkimi jej plusami i minusami, życia na polu namiotowym. Uśmiech, życzliwość, ale i luz to znaki rozpoznawcze dla tego miejsca i tych kilku dni - musisz więc przyzwyczaić się, że sporo młodych niestety tą wolność wykorzystuje w dość nieskrępowany sposób, nie przejmując się tym, że ktoś inny chce spać o trzeciej w nocy, czy o szóstej nad ranem. Przyjmujesz to z całym dobrodziejstwem tej imprezy.


Chyba jednak bardziej zazdroszczę uczestnikom (choć korzysta z tego jakiś procent jedynie) to sporych możliwości korzystania z oferty ASP - od spotkań z ciekawymi ludźmi, zadawania ważnych pytań, czy po prostu zapoznawania się w twórczy sposób z jakimiś propozycjami edukacyjnymi, czy społecznymi. Skoro prowadzisz działania w tym samym czasie, trudno ci biegać po innych namiotach. A tam od porannej jogi, przez uczenie się np. capoeiry, żonglerki, pracy z gliną, malowanie na płótnie, aż po super ciekawe spotkania i dyskusje. Do popołudniowych koncertów możesz naprawdę znaleźć masę ciekawych rzeczy. 

 
Oczywiście części zależy jedynie na zdobyciu atrakcyjnych gadżetów, ale to już sprawa organizacji jak to przekuć również na zainteresowanie tematyką jaką się zajmują - ekologiczną, prawną, ochrony praw człowieka, zwierząt, czy jeszcze inną. 

Zmiana miejsca festiwalu tym którzy pamiętają Kostrzyn podoba się średnio - olbrzymi teren pola namiotowego, bez choćby małego drzewka w tegoroczne upały niejednemu dał się we znaki. Chodzenie pomiędzy scenami i własnym namiotem po kilka km w tę i z powrotem sprawia, że potem i na koncertach masz niewiele siły do skakania.

Zmienia się jednak nie tylko zaplecze (chyba uboższe w tym roku), czy oferta innych podmiotów, profesjonalizacja działań służb festiwalowych, ale i sami uczestnicy. I to jest ciekawe. W przeszłości mogłeś się spodziewać tego, że część nie idzie na koncerty tylko spędza czas przy swoich namiotach albo wiosce piwnej, ale dziś coraz częściej widać tłum bawiący się przy scenach zbudowanych jako alternatywa dla propozycji Jurka Owsiaka i co gorsza zagłuszająca niejednokrotnie np. małą scenę. Play, Lech, czy województwo zachodniopomorskie robią coś co przyciąga zupełnie inną publikę - dj wali techno i specjalnie nie przejmuje się tym co dzieje się pod sceną. Czy jeszcze wtedy masz ten posłuch i szacunek jaki miał i ma Jurek dla publiki pod sceną, gdy mówi o tym, że narkotyki to gówno? Śmiem wątpić. Coraz więcej jest ludzi dla których to darmowa okazja do wygłupów i zabawy, a nie przejmują się atmosferą festiwalu, która przez lata była wyjątkowa. Grabaż śpiewał w tym roku Co się z nami stało? i mam ochotę postawić to pytanie wszystkim, którzy mają podobne obserwacje jak i ja, jak również organizatorom. Czy to dobry kierunek zmian, bo trzeba być otwartym na każdego? To zaraz będziemy mieli również disco polo i potem nie miejmy pretensji, że coraz więcej jest roszczeniowości, marudzenia, a coraz mniej wysiłku, by samemu tworzyć klimat tej imprezy. Bo on nie leży przecież jedynie w nawaleniu się jak stodoła i swobodzie, która narusza już granice innych ludzi. 

Oj ulało mi się. Więc dalej już krótko. Migawkowo.
Dużo rodziców z maluszkami, słuchawki, uśmiechy i te sprawy. Na plus. Jeżeli do tego dodasz alkohol (zdarzało się) bardzo na minus.

Pustki pod sceną. Nie znam dokładnych liczb jeszcze, ale mam wrażenie, że kamery nie oddają do końca tego co się działo pod scenami - nawet na wieczornych koncertach, gdy zawsze było trudno włożyć szpilkę między ludzi, miejsca tym razem cała masa. Ludzie stoją, palą, gadają i ożywiają się jedynie na utwór, którego tekst znają. I robią foty przed sceną, zamiast się bawić. To że tam jesteś staje się ważniejsze niż dobra zabawa. 

No dobra spytacie, a muzyka? Cóż niewiele skorzystałem, w zestawie nie było dla mnie jakichś wyjątkowych atrakcji, nie zawsze siły pozwalały na skorzystanie ze wszystkiego. Ale w skrócie moje odkrycia i emocje były następujące.

Sztywny Pal Azji z daleka, ale moi znajomi bardzo zadowoleni - w sumie masa pozytywnych wspomnień dla ludzi, którzy to pamiętają. 

Dla mnie początkiem koncertowym była Dziwna Wiosna i to była świetna energia. Co prawda nie znam zbyt dobrze tekstów, a nagłośnienie wokalu było słabe, ale chłopaki dali fajny koncert. Trzy instrumenty i niewiele więcej trzeba by rozkręcić zabawę. Podobny zestaw był na dużej scenie, tyle że tam panowie dużo starsi i trochę inna muza. Fun Lovin' Cryminals czyli nowojorskie trio mieszają funky, rocka, rocka, rapują i bujają, choć mam wrażenie, że nie złapali jakiegoś dobrego kontaktu z publiką. Na małej scenie to łatwiejsze. Wróciłem tam i odkryłem chyba najlepszy, najbardziej energetyczny koncert tego roku (dla mnie) - Makiwara to folk, w którym pobrzmiewają i szanty i oceania i odrobina muzyki naszej ludowej, ale z fajnym jakby pierwotnym, hipnotycznym klimatem. No i wokalista - cholera dawno nie widziałem kogoś tak pełnego magnetyzmu.

Spięty za to mnie rozczarował. Nie, to nie był zły koncert, ale jednak nie moja bajka - wolę stare dobre Lao Che, niż tą elektronikę i melorecytację. Drugi dzień znowu mógł się zacząć fajnymi wspomnieniami, ale na Strachach na Lachy stanąłem dość daleko i nie dość, że nagłośnienie było słabe, to i atmosfery do zabawy nie było. Popełniłem błąd i zwinąłem się zamiast wbić głębiej, za bramki. Za to miałem okazję posłuchać początku koncerty Criminal tango i znowu - panowie robią fajna robotę, a to połączenie rocka, rockabily, dęciaków, świetnie buja. Potem było Voo Voo. Czy to dobry pomysł by mieli na dużej scenie rozkręcać ludzi? Nawet jeśli - to nie tym materiałem. Raptem dwa czy trzy energetyczne numery, reszta raczej do słuchania, a i improwizacje Mateusza na saksofonie czasem szły ciut za daleko. To mimo całej mojej sympatii do nich nie był ich najlepszy koncert.
Żałuję, że przegapiłem Pull The Wire czego żałuję, ale chciałem zostać i zobaczyć największą gwiazdkę tegorocznego festiwalu, czyli Wolf Alice. I to było miłe zaskoczenie - od ballad, aż po mocniejsze riffy, od popu aż po metalowe brzmienie. Trochę filigranowa wokalistka udowadnia, że potrafi jedno i drugie. Zwiałem niestety przed końcem, a Organek podobno był świetny. Niestety zimno tym razem wygnało mnie do namiotu. A w sobotę już wracaliśmy, co chyba okazało się dobrym pomysłem, bo na niedzielę wyjazd z pola przy dziwnych pomysłach policji może okazać się jakąś masakrą.   

I tyle o festiwalu w tym roku. Czy wrócę po raz kolejny? Jeżeli będę miał możliwość to tak. Nie tylko ze względy na to, że lubię tą atmosferę, muzykę itd. ale również dlatego, że uważam różne działania tam, obecność instytucji i organizacji jako cenną i potrzebną. Zignorowanie takiej możliwości docierania do ludzi byłoby słabe.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz