wtorek, 20 listopada 2018

Wiera Gran, czyli pozwólcie mi śpiewać

Gdy w niedługim czasie masz doświadczenie bycia w teatrze na czymś rozdmuchanym, rozśpiewanym i roztańczonym, a zaraz później na czymś bardzo kameralnym, jeszcze bardziej odkrywasz magię teatru. Jak niewiele trzeba, by sprawić, że widz będzie siedział oczarowany. A może właśnie bardzo wiele trzeba? W końcu nie każdy to potrafi. A tu od pierwszych minut czujesz, że uczestniczysz w czymś wyjątkowym.
Spektakl o Wierze Gran, artystce niezwykle utalentowanej, która niestety nie mogła do końca pokazać swoich umiejętności, to okazja by poznać jej historię, zrozumieć jej dramat.
Widząc w pierwszych scenach zdziwaczałą staruszkę, nie wiemy jeszcze skąd w niej różne jej lęki i paranoje... To wszystko zrozumiemy za chwilę.


Bo oto dzięki niesamowitej przemianie Justyny Sieńczyłło (i nie ostatniej przemianie tego wieczoru), możemy nagle zobaczyć młodą Wierę, w przedwojennej atmosferze, robiącą karierę i uwielbianą. Naprawdę trudno nie poczuć dreszczy na plecach patrząc na nią i słysząc ten głos. Przenosimy się do świata niewielkich kawiarni warszawskich, by za chwile poczuć się jak widzowie wielkiej sali koncertowej. Niewielkie wnętrza podziemi Teatru Kamienica pozwalają nam wędrować w czasie i przestrzeni.

Piękna kariera Wiery Gran zostaje przerwana przez wybuch wojny, czasy okupacji nie są łatwe dla nikogo, a zwłaszcza dla artystki pochodzenia żydowskiego. Przeżyła, ale pewnie nie raz myślała o tym, czy nie lepiej byłoby zginać, niż tłumaczyć się do końca z tego czemu udało jej się przeżyć. Przecież nie tylko jej jednej, a mimo to, właśnie za nią do końca życia ciągnął się cień różnych oskarżeń o współpracę z kolaborantami.
Pragnęła śpiewać, dawać ludziom serce, a zamiast tego gdzie by nie próbowała uciec przed przeszłością, ona ją goniła, nie pozwalając zapomnieć, zmuszając do nieustannej walki o dobre imię. Walki niełatwej, bo wiadomo, że łatwiej jest oskarżyć niż wymazać to oskarżenie z głów wszystkich, którzy je usłyszeli.

Piękny jest ten spektakl. Dopięty na ostatni guzik. Niedługi, kameralny, na malutkiej scenie, ale nic tu nie brakuje, wszystko wydaje się idealne, na miejscu. Justyna Sieńczyłło i partnerujący jej Paweł Burczyk grają tak, że wychodzimy emocjonalnie wstrząśnięci. I to właśnie jest piękne. Przypominają nie tylko ciekawą kobietę, przywracają jej pamięć, ale i sprawiają, że wychodzimy poruszeni jej walką o godność, o dobre imię, o szacunek...
 

Trudno znaleźć słowa, by oddać całą tą magię. Ale polecam z całego serca obejrzenie "Wiery Gran". Najbliższe dwa pokazy już w grudniu. Ale spieszcie się, bo sala niewielka i o bilety niełatwo.
Więcej o przedstawieniu tu i stąd też foty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz