Są książki, które zaczynasz czytać i
wiesz, że ten autor, ten sposób narracji jest ci bliski, że czujesz ją swoim
ciałem, że już od tej książki nie odejdziesz. „Duchy Jeremiego” Roberta Rienta
są tego przykładem.
Dwunastoletni
Jeremi opowiada nam swoją historię. Dzieli się przemyśleniami z końca
dzieciństwa, pokazuje nam świat dzisiejszych nastolatków, przybliża sposób ich
myślenia o dorosłości, chorobach, własnej tożsamości, umieraniu. A my
bezwiednie konfrontujemy to z własnymi przeżyciami i w pewnym momencie
zaczynamy lubić swoje życie, bo nie chcielibyśmy być na miejscu Jeremiego.
Poturbowana przez koło historii i
nielekką egzystencję rodzina, która swoje rany skrywa głęboko „zakopane we
wnętrzu”, która mimo upływu lat ma zakorzeniony w sobie strach żeby pewne
sprawy nie wypłynęły w przestrzeni publicznej, która bolesne wspomnienia
przemilcza, usiłuje przykryć „czapką niewidką”, która usiłuje oszczędzić dziecko
skrywając przed nim jego tożsamość. Łączą ich uczucia gęste od żali i
jednocześnie od bezgranicznego zrozumienia, że pewnych spraw, zdarzeń, historii
inaczej nie można było przeżyć, zrozumieć i wyjaśnić. Są bowiem wspomnienia,
których dotknięcie wywołuje u kogoś nieopisany ból i wtedy nie dziwi, że o
pewnych sprawach się nie mówi, nie przywołuje . Ale nieraz trzeba powiedzieć
coś szybko, bo nie ma czasu na roztkliwianie, bo czas nagli, a mimo wszystko
Jeremi musi wiedzieć.
Robert Rient oddał narrację dwunastoletniemu
chłopcu, więc jego sposób myślenia jest bliższy dziecku niż dorosłemu, co
powoduje u nas, dorosłych, zadziwienie, rozbawienie, wzruszenie, irytację,
smutek. Jednocześnie widzimy jak dziwne są ścieżki dochodzenia do sedna sprawy
u nastolatka, jak trudno młodemu człowiekowi pogodzić się z chorobą czy
śmiercią najbliższych, jak wygląda świat w kategorii czarno-białej (bo z racji
wieku tak postrzega go Jeremi), jak mocno można grać twardziela, by następnie
uśmierzać ból istnienia kolejnym sznytem na przegubie ręki.
To książka o chłopcu, który musiał
dorosnąć w szybkim tempie. Jego marzenia, uśmiech zamarły jednego dnia. Tu nie
ma łatwych rozwiązań, tu nie można
prześliznąć się obok zdarzeń choćby się chciało, tu trzeba wziąć
odpowiedzialność za siebie i drugą osobę, poznać ból fizyczny i psychiczny,
zadziwić się, że ból może być też szlachetny. Zrozumieć, że niekiedy przyjaźń
nie wytrzymuje próby czasu, a miłość nieraz jest dziwna, że ta starsza pani
może być przyjacielem, a dziadek mający „alshajmera” mimo szorstkości potrafi kochać i zrozumieć, a ciotka może
być bardziej nieporadna od niego.
To nie
jest lekka książka, choć akcja toczy się wartko, a sposób myślenia nastolatków
wywołuje uśmiech na twarzy. „Duchy Jeremiego” to tragiczna historia pewnego
chłopca i jego rodziny napisana prostym pięknym językiem, opowiedziana prostymi
wyrazami. Miała swoje duchy babcia , miał własne Jeremi. To jest książka o
życiu. To jest książka o dorastaniu. O szczęściu i chwilach rozpaczy. O
dzieciństwie, które się kończy i o bólu, który może być nie do zniesienia. O
niecierpliwości i o braku zrozumienia, o milczeniu, które bywa potrzebne. I o
tęsknocie, która może zabijać…
Piękna,
mądra książka.
Polecam.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz