Zmagania z Grindelwadem zdaje się, że rozpisano na dłuższą serię, bo tam mieliśmy jedynie przygrywkę, tu mamy pierwsze starcie, a ciekawe ile jeszcze filmów czeka nas do finału. Będziemy gonić tego króliczka, gonić, a złapanie nastąpi być może w część szóstej, o ile nie podzielą jeszcze czegoś po drodze na połowę... Ech.
Nawet poglądy, hasła i metody obu czarnych charakterów są podobne, gromadzą wokół siebie zwolenników, stają się coraz groźniejsi, a pokonać ich może... No tak, to możemy pamiętać z serii, więc nie muszę pisać kto macza palce w obu starciach.
W Harrym zawsze dużo bardziej podobało mi się pokazanie zwykłych przygód w Hogwarcie, lekcji, rozwiązywanie zagadek niż starcie z Voldemortem i tak coś czuję, że będzie tak i tym razem.
W Zbrodni Grindelwalda zamiast grupki nastolatków, po przeciwnej stronie mamy dorosłych czarodziejów. I choćby nie wiem jak twórcy się starali, to jednak nie to samo. Urok przygodówki, młodzieńczych wygłupów był niepowtarzalny. Oczywiście - bohater Fantastycznych Zwierząt, też jest jakby dużym dzieckiem, w swej miłości do dziwnych stworzeń, nieśmiałości i własnych wyborów, wydaje się iż mało przystaje do wizerunku odpowiedzialnego czarodzieja. Przyznajmy, w swej brytyjskości był uroczy w Nowym Jorku, ale w tej części jakoś mniej mnie przekonuje. Wokół niego pojawią się starzy znajomi z pierwszej części, tyle że teraz trochę ta grupka przyjaciół jest rozbita, każdy działa jakoś na własną rękę albo parami. Cóż zrobić - serce potrafi nieźle czasem nawiwijać.
Czy mam streszczać fabułę? Chyba nie trzeba, bo to możecie znaleźć wszędzie. Powiem więc jedynie w skrócie: Johny Depp w roli czarnego charakteru niby fajny, ale zbyt podobny do innych swoich wcześniejszych ról. Jude Law jako Dumbledore... Hmmm niełatwo się przestawić, ale nawet pasuje. Jest w nim już ta intuicja i wyszukiwanie młodych ludzi z talentem do magii i umiłowaniem kłopotów. Hogwart - miły powrót choć nie wszystko mi się zgadzało. A cała reszta? Miłe zwierzaki i sceny opiekowania się nimi w świecie Scamandera, tyle że to już znamy. Kilka urokliwych zdjęć z Paryża i Londynu w wersji retro, przejścia między światem mugoli i czarodziejów, odrobina humoru i sympatyczni bohaterowie (Kowalski!) pozwalali mi przejść nad mieliznami scenariusza i oglądać bez spadku zainteresowania. Tym razem niestety jakoś cała ta intryga wokół pochodzenia Credence'a (i nie tylko jego) przypominała brazylijską telenowelę. Dłużyzny i błyski z różdżek miały zapewnić nas wciągnąć? No trochę mało. Z przyjemnością wyszukiwałem nawiązań do Harry'ego, ta seria niestety nie wciąga mnie ta bardzo, nie ma tego ładunku magii, mimo że wszyscy o niej mówią. Ładne wizualnie, ale chyba pierwszą część będę wspominał lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz