niedziela, 11 listopada 2018

Duszyczka, czyli teatralne jazz jamboree

Czego nie uczyni kobieta chcąca zobaczyć Jana Englerta na scenie. Od roku nie mogę dostać biletów na „Garderobianego” wobec tego poszłam na „Duszyczkę” Różewicza, autora, którego słabo odczytuję a przez to nie jestem jego fanką.
Od początku było niezwykle. Z pięknego holu Teatru Narodowego wprowadzono nas labiryntem przejść w podziemia teatru; ze świata pięknych żyrandoli, marmurów pod stopami, w świat ciemności, cegieł i betonu, w dziwny tunel pomazany farbą. Jakbyśmy schodzili ze świata żywych do krainy umarłych.


Potem było coraz bardziej niezwykle. Przedstawienie rozpisane na siedmioro aktorów sprawia wrażenie kadrów filmowych, z których każdy z widzów musi sam sobie wykonać własny montaż w głowie, stworzyć całość ze skrawków materii. Bohater (Jan Englert) – poeta R. oraz Świadek (Waldemar Kownacki) a może alter ego bohatera oraz pięć kobiet z życia poety (Anna Chodakowska, Beata Fudalej, Magdalena Warzecha , Anna Gryszkówna i Anna Ułas) prowadzą ze sobą rozmowy, kłótnie, zapewniają się o miłości, dzielą spostrzeżeniami, oskarżają, rozgrzeszają, boją, czekają na słowo miłości, odpędzają słowa o śmierci… czyli w obliczu śmierci, na chwilę przed rozstaniem z „duszyczką” usiłują podsumować, zrozumieć życie R., a każda z osób widzi go poprzez pryzmat własnych emocji jakich doświadczyła w zetknięciu z nim. A bohater w swoim życiu zakładał maski, przyjmował pozy, udawał, zmyślał – jak każdy człowiek. A jeśli Świadek to jego alter ego to może my jesteśmy wieloduszni i to rozmowa między duszami? A może każda z kobiet była dla niego jednocześnie boginią, muzą lub śmiercią… Tworzyła go i zabijała jednocześnie?

A jeśli R. jest poetą - to jego językiem jest poezja. On nie posługuje się prostym językiem i zwykłymi słowami, w nich można się doszukiwać różnych znaczeń. Myśl poety to zaszyfrowana wiadomość dla widza, zwykły język zastąpiony metaforami i każdy może ją odczytać na swój sposób. A jeśli poetę opuści tytułowa „duszyczka” to czy jego język poezji stanie się martwy jak ten stary port w przywoływanej Wenecji? A może tu chodzi nie o poezję a o ciało poety? Trudno powiedzieć… każdy odczyta to po swojemu.
Dziwne jest to przedstawienie. Jedna z opinii jaką zasłyszałam po wyjściu ze spektaklu, to: że „Duszyczka” to takie teatralne jazz jamboree – nie dla każdego. Co nie znaczy, że nie warto się z nim zmierzyć samemu. Tym bardziej, że aktorsko jest wręcz rewelacyjne. Każda postać na scenie grana była przez aktora przez duże A. Nie będę wyróżniać, bo skrzywdziłabym pozostałych.
I nareszcie zobaczyłam Jana Englerta na scenie …
Warto było.
MaGa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz