Czego
nie uczyni kobieta chcąca zobaczyć Jana Englerta na scenie. Od roku
nie mogę dostać biletów na „Garderobianego” wobec tego poszłam
na „Duszyczkę” Różewicza, autora, którego słabo odczytuję a
przez to nie jestem jego fanką.
Od
początku było niezwykle. Z pięknego holu Teatru Narodowego
wprowadzono nas labiryntem przejść w podziemia teatru; ze świata
pięknych żyrandoli, marmurów pod stopami, w świat ciemności,
cegieł i betonu, w dziwny tunel pomazany farbą. Jakbyśmy schodzili
ze świata żywych do krainy umarłych.
Potem było coraz bardziej
niezwykle. Przedstawienie rozpisane na siedmioro aktorów sprawia
wrażenie kadrów filmowych, z których każdy z widzów musi sam
sobie wykonać własny montaż w głowie, stworzyć całość ze
skrawków materii. Bohater (Jan Englert) – poeta R. oraz Świadek
(Waldemar Kownacki) a może alter ego bohatera oraz pięć kobiet z
życia poety (Anna Chodakowska, Beata Fudalej, Magdalena Warzecha ,
Anna Gryszkówna i Anna Ułas) prowadzą ze sobą rozmowy, kłótnie,
zapewniają się o miłości, dzielą spostrzeżeniami, oskarżają,
rozgrzeszają, boją, czekają na słowo miłości, odpędzają słowa
o śmierci… czyli w obliczu śmierci, na chwilę przed rozstaniem
z „duszyczką” usiłują podsumować, zrozumieć życie R., a
każda z osób widzi go poprzez pryzmat własnych emocji jakich
doświadczyła w zetknięciu z nim. A bohater w swoim życiu zakładał
maski, przyjmował pozy, udawał, zmyślał – jak każdy człowiek.
A jeśli Świadek to jego alter ego to może my jesteśmy wieloduszni
i to rozmowa między duszami? A może każda z kobiet była dla niego
jednocześnie boginią, muzą lub śmiercią… Tworzyła go i
zabijała jednocześnie?
A
jeśli R. jest poetą - to jego językiem jest poezja. On nie
posługuje się prostym językiem i zwykłymi słowami, w nich można
się doszukiwać różnych znaczeń. Myśl poety to zaszyfrowana
wiadomość dla widza, zwykły język zastąpiony metaforami i każdy
może ją odczytać na swój sposób. A jeśli poetę opuści
tytułowa „duszyczka” to czy jego język poezji stanie się
martwy jak ten stary port w przywoływanej Wenecji? A może tu chodzi
nie o poezję a o ciało poety? Trudno powiedzieć… każdy odczyta
to po swojemu.
Dziwne
jest to przedstawienie. Jedna z opinii jaką zasłyszałam po wyjściu
ze spektaklu, to: że „Duszyczka” to takie teatralne jazz
jamboree – nie dla każdego. Co nie znaczy, że nie warto się z
nim zmierzyć samemu. Tym bardziej, że aktorsko jest wręcz
rewelacyjne. Każda postać na scenie grana była przez aktora przez
duże A. Nie będę wyróżniać, bo skrzywdziłabym pozostałych.
I
nareszcie zobaczyłam Jana Englerta na scenie …
Warto
było.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz