Dano nie miałem takiego kłopotu z oceną filmu. Po wielkich zachwytach (przerażający - sic!, horror dekady - sic!) krytyków i części widzów, miałem spore oczekiwania. Tymczasem na maratonie z horrorami, który rozpoczął się tym pokazem Dziedzictwo był chyba najzimniej przyjętym filmem przez publikę. Najpierw spore niezadowolenie, bo większość filmu wcale nie jest horrorem, a raczej thrillerem psychologicznym, dramatycznym obrazem popadania w szaleństwo. Koleżanki były bardzo niezadowolone, że niby co w tym strasznego. W odróżnieniu od nich ta cześć bardzo mi się podobała. Miała w sobie jakąś tajemnicę, niepokoiła i zaciekawiała. Jednak finał i niby rozwiązanie sprawy był ogromnym rozczarowaniem, a na sali z tego co widziałem też raczej budził zażenowanie i śmiech, a nie przerażenie. Och, gdyby tak można było tego nie oglądać i zachować w sobie wrażenie z pierwszych 90 minut...
To właśnie w pierwszej części filmu jest to co najciekawsze - trochę groteskowa, wycofana postać najmłodszej latorośli Grahamów, obserwowanie tej mieszanki ulgi i żalu ze śmierci seniorki rodu, fascynująca praca Annie, która stara się odtwarzać w miniaturowej formie różne swoje doświadczenia (coś w rodzaju domków dla lalek), toksyczne, dziwne relacje między nimi. Potem szaleństwo, różne fobie, urojenia z każdą chwilą narastają i obejmują nie tylko Annie, ale i jej syna. Doszukujemy się poczucia winy, lęku, choroby psychicznej, do tego twórcy sugerują nam jakieś konszachty zmarłej babci z czarownicami...
Oj dzieje się. Tylko, że to wszystko zmierza w totalnie dla mnie groteskową stronę. Może i ktoś widzi w tym coś oryginalnego, zabawę schematami gatunkowymi, ale dla mnie jest jedynie śmieszne, żałosne wykręcenie się sianem z braku pomysłu na dobry finał. Dobrze, że przynajmniej nawet w końcówce fenomenalna Toni Collette nie rozczarowuje. Ale za sam pomysł i kształt końcówki w skali 1-10 film natychmiast u mnie traci przynajmniej 2 punkty.
To właśnie w pierwszej części filmu jest to co najciekawsze - trochę groteskowa, wycofana postać najmłodszej latorośli Grahamów, obserwowanie tej mieszanki ulgi i żalu ze śmierci seniorki rodu, fascynująca praca Annie, która stara się odtwarzać w miniaturowej formie różne swoje doświadczenia (coś w rodzaju domków dla lalek), toksyczne, dziwne relacje między nimi. Potem szaleństwo, różne fobie, urojenia z każdą chwilą narastają i obejmują nie tylko Annie, ale i jej syna. Doszukujemy się poczucia winy, lęku, choroby psychicznej, do tego twórcy sugerują nam jakieś konszachty zmarłej babci z czarownicami...
Oj dzieje się. Tylko, że to wszystko zmierza w totalnie dla mnie groteskową stronę. Może i ktoś widzi w tym coś oryginalnego, zabawę schematami gatunkowymi, ale dla mnie jest jedynie śmieszne, żałosne wykręcenie się sianem z braku pomysłu na dobry finał. Dobrze, że przynajmniej nawet w końcówce fenomenalna Toni Collette nie rozczarowuje. Ale za sam pomysł i kształt końcówki w skali 1-10 film natychmiast u mnie traci przynajmniej 2 punkty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz