Lubię
tego typu filmy, bo mogą w mocny sposób uświadomić nam jak bardzo
schematycznie myślimy o innych, jak często ignorujemy ich potrzeby, a
potem dziwimy się, że wokół narasta wzajemna niechęć, frustracja, złość i
agresja. Odpowiedz na to co cię spotyka, oddaj, wyładuj się na
słabszym, żeby ci ulżyło... Tyle osób to robi, a przecież od drobnych
zdarzeń do dużych tragedii wcale nie jest daleko.
Podobno nad
pomysłem tego obrazu reżyser zaczął pracować po tym jak go okradziono.
Chciał zrozumieć dlaczego. I podobne pytania zadaje widzom. Widzimy
ciało młodego Afroamerykanina, zastrzelonego w ciemnej uliczce, a potem
cofamy się, przyglądając różnym zdarzeniom, które do tego doprowadziły.
Zupełnie obce osoby, których ścieżki się przecięły, będą mogły coś
dorzucić do tej historii.
Rasistowskie i
seksistowskie uwagi, kradzież, obwinianie kogoś za fuszerkę, kłótnia -
dużo wcale nie trzeba, a gniew narasta. Skrzywdzony szuka okazji, by się
wyładować, winnego lub ofiary, na której odbije sobie swoją frustrację.
Małe rzeczy, narastają do dużych konsekwencji. Skrzywdzony łatwo może
stać się krzywdzącym.
I niezależnie czy oglądamy wielokulturowe Los
Angeles, czy też sprowadzilibyśmy tę historię na nasz grunt - uprzedzeń,
różnic w wyglądzie, poglądach, wykształceniu, miejscu zamieszkania, coś
w niej nas uwiera. Bo widzimy, że sami bywamy podobni. I dopiero
tragedia potrafi czasem wybić nas z naszych przyzwyczajeń i dać do
myślenia. Na krótko niestety. Skromny
film, choć nie bez znanych nazwisk (Sandra Bullock, Matt Dillon).
Przypominający filmy Altmana, gdzie każda z postaci opowiada równie
ważny fragment historii. Tu może jest to dość łopatologiczne, ale i tak
uważam że warto. I to bardzo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz