Po przeczytaniu bardzo dobrej książki o Broad Peak, nabrałem ochoty na pozostanie w klimatach wypraw zimowych. Ostatnimi czasy sporo na naszym rynku wydawniczym biografii himalaistów i ludzi gór, ale ja wybrałem książkę Bartka Dobrocha, który był też współautorem książki "Niebo i piekło".
Nad biografią Artura Hajzera, który przecież również zaangażowany w tamtą, tragiczną wyprawę, prace trwały chyba równolegle, bo mam wrażenie, że spokojnie można wskazać pewne fragmenty, które były zawarte w obu pozycjach. Nie jest to nawet zarzut, po prostu to się wyłapuje, nie dotyczy to też samej wyprawy, a raczej fragmentów biograficznych o twórcy programu Polski Himalaizm Zimowy. Tu są one dużo bardziej rozbudowane i to naprawdę robi spore wrażenie - o kimkolwiek by się jakoś nie wspominało tu w jakimś większym fragmencie, Dobroch nie ogranicza się do samych cytatów i opisów sprzed lat, ale dociera do każdego i prosi o aktualny komentarz. Do każdego, to znaczy nie tylko do Polaków, ale również ludzi z zagranicy, którzy na różnych etapach współpracowali, bądź wspinali się z Arturem Hajzerem.
Zawsze o jakości biografii stanowią nie tylko umiejętności piszącego, ale i to na ile sama postać jest ciekawa i zgromadzenie materiału, który pozwala to pokazać. Dzięki włożonej pracy, mam wrażenie, że Droga Słonia, może być interesująca nie tylko dla ludzi ze środowiska, tych którzy kochają wspinaczkę. W przeżywaniu emocji z sukcesów i porażek naszych himalaistów uczestniczymy przecież w tej chwili coraz bardziej masowo, ich wysiłek i ryzykowanie własnego życia obserwują miliony praktycznie godzina po godzinie. Moje pokolenie pamięta też te wyprawy z lat 80, gdy wiadomości docierały z dużym opóźnieniem, nie było tylu zdjęć i filmów, ale i tak czuliśmy tą grozę przed majestatem najwyższych szczytów, podziw wobec ich zdobywców, szacunek dla tych, którzy narażali życie, by ratować innych. Dziś można analizować prawie każdy krok, każdy błąd, szukać przyczyn, by w przyszłości uniknąć wypadków, zawsze jednak tam powyżej 8000 metrów, człowiek mimo coraz lepszego sprzętu staje się zdany trochę na siły natury i ograniczone możliwości swojego organizmu.
Najciekawsze zawsze dla dla mnie są nie tylko historie z tych wypraw udanych, ale również te, gdzie coś się nie powiodło, musieli zawrócić, poddawali się lub też świadomie rezygnowali ze zdobycia szczytu, by na przykład pomóc innej ekipie w kłopotach. Od razu uruchamia się masa pytań o to co dzieje się w psychice ludzie, którzy przygotowywali się do czegoś przez wiele miesięcy, zbierali pieniądze, poświęcali wiele tygodni na samą akcję, a potem ponosili porażkę, może nawet wracali z odmrożeniami, czy urazami. A potem mimo wszystko znowu myślą o kolejnych celach. Artur Hajzer wydawało się, że skończył z tym na dobre, zajął się biznesem, całkiem dobrze mu szło (pewnie kojarzycie marki Alpinus albo HiMountain), po kilkunastu latach jego kondycja przecież nie była już taka sama jak przed laty... Mimo wszystko wrócił. I właśnie tam zginął. Choć wielu mu doradzało wycofanie się z himalaizmu, on nie tylko zarażał młodych pasją, rzucił na nowo hasło zimowych wypraw jako specjalności polskiej, ale i sam chciał w tym uczestniczyć. Do końca.
Wspinał się z Wandą Rutkiewicz, Jerzym Kukuczką, więc część tej pozycji to po prostu historia w pigułce naszej obecności w Himalajach. Sam Słoń, jak nazywali go koledzy, pewnie mógłby opowiedzieć jeszcze więcej, bo nawet gdy sam przez pewien okres nie jeździł na wyprawy, to cały czas był blisko tego środowiska. Lekceważył wszystkie wypadki w górach, bo też miał wiele szczęścia. Jednak nie można mieć go przez całe życie.
Dobrze, że udało się napisać tę książkę - biografię, która nie jest jakoś bardzo przesłodzona, pokazuje go jako człowieka nie bez wad, z charakterem, który czasem potrafił być trudny do zniesienia dla innych, ale też po prostu jako człowieka pełnego pasji, dobrego organizatora, który potrafił poświęcić się czemuś całkowicie (choć bywało, że na krótki czas).
Opisy kolejnych wypraw, rozmowy z ludźmi, którzy go znali, wspomnienia, cytaty z wywiadów - masa materiału, ale nie jest ona nużąca ani przeładowana specjalistycznym słownictwem. Widzimy obraz prawdziwego człowieka, z krwi i kości. Wzloty, sukcesy i upadki, z których o dziwo tak łatwo się podnosił. I energię, która nie pozwalała mu siedzieć na d...
Pewnie jak wielu jemu podobnych marzył o tym, by zostać pochowanym w górach. Szkoda jednak, że zbyt wcześnie, gdy jeszcze był w pełni sił.
Oby więcej na naszym rynku biografii polskich sportowców. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń