Seria Mundus od Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego po raz kolejny daje mi sporo frajdy. Może nie jest to lektura na jeden wieczór, trzeba trochę ją przetrawiać, ale za to ile po niej refleksji. To opowieść o tym jak zmienia się Londyn pod wpływem napływu imigrantów. I nie chodzi tu jedynie o ostatnią dekadę, choć na pewno różne zjawiska zarysowały się silniej na całym świecie, wszyscy chyba zaczęliśmy baczniej zwracać uwagę na cudzoziemców, zastanawiać się nad tym jak oni asymilują się do społeczności, nad różnymi problemami, które stają zarówno przed nimi, jak i krajami, które stają się dla nich nową ojczyzną. Ben Judah w swej książce postanowił jednak nie tyle zająć się analizą zjawiska w całej jego rozciągłości, przyjmując inne założenie - kto wie, czy nie dużo ciekawsze. Postanawia jak najbardziej zbliżyć się do swoich bohaterów: bezdomnych, służących, prostytutek, nielegalnych imigrantów, żebraków, robotników szukających nawet najmniej opłacanych prac, wysłuchać ich historii, starając się nie komentować tego co usłyszy. Czasem doda od siebie jakiś kawałek statystyk, jakichś badań, ale to nie jest opracowanie naukowe, a raczej bardzo ciekawe impresje, obrazy z ulic, metra, przystanków, tanich barów, zaułków, salonów gier, domów na przedmieściach. Tą próbę uchwycenia jakichś ulotnych chwil, wrażeń, szarości życia, spraw jakimi żyją jego postacie, podkreślają nie tylko słowa, ale również czarno białe zdjęcia, tak dalekie od tego co można zobaczyć w przewodnikach i folderach reklamowych Londynu.
To oblicze zupełnie innego miasta, z którym turyści być może nawet się często nie stykają. Chyba nawet część mieszkańców stolicy Wielkiej Brytanii, niewiele myśli o tych ludziach, unika ich, zamykając się w swoim świecie, niedostępnym dla imigrantów, choćby ze względów finansowych. Kiedy tylko w jakiejś dzielnicy pojawiają się przybysze z innych krajów, kontynentów, często kończy się to tym, że Anglicy szukają sobie domów gdzie indziej, co jeszcze bardziej zaostrza podziały i różnice. Tam gdzie kiedyś mieszkała brytyjska klasa średnia, na spokojnych przedmieściach Londynu, dziś często słychać zupełnie inne języki, a ich domostwa zamieszkują całymi grupami np. Polacy, Rumuni, czy Litwini. Znikają puby, pojawiają się w ich miejsce np. domy modlitwy dla afrykańskich religii i kultów, muzułmanów, sklepiki z żywnością z Azji, czy Bliskiego Wschodu.
Wszystko ulega zmianie - widać to nie tylko na ulicach, które przemierza autor. Całe osiedla, dzielnice, wyglądają zupełnie inaczej niż za czasów jego dzieciństwa i młodości, w wielu z nich, miejscowi stanowią już jedynie mniejszość w zalewie nacji i języków. Nawet przestępczość i gangi już nie są takie same jak kiedyś. Podziały rasowe, choć państwo robi wiele, żeby je niwelować, same się dokonują, bo ludzie wolą trzymać się swoich, wyraźne są też różnice klasowe, czy raczej finansowe. I tak dla bogatych Rosjan i szejków z Arabii, pracować będą ludzie z Filipin, Afryki, Ameryki Południowej czy Europy Wschodniej, a każdy z nich jedynie pomarzyć może o takim poziomie życia.
Smutne i nieraz bolesne to historie. Ludzie pchani nadzieją, wysupłując
nieraz ostatnie pieniądze na opłacenie podróży, czasem nawet padając
ofiarą handlarzy żywym towarem i tracąc paszporty, na miejscu przekonują
się, że życie w Anglii nie dla wszystkich z nich skończy się
szczęśliwie. Nędzna praca za najniższe stawki, niepewność co do
zalegalizowania swojego pobytu na stałe, egzystowanie w skromnych
warunkach, które i tak pochłaniają dużą część tego co zarobią, czy
wreszcie bezdomność, uzależnienie, strach i wstyd przed powrotem - to
rzeczywistość wielu z przybyszów. Ben Judah sam określa się jako potomek
żydowskich imigrantów, ale dostrzega to, że w tej nowej fali jest dużo
mniej tych, którym się poszczęści.
Anglicy trochę temat izolacji, tworzenia się gett ignorują, ale jest on coraz wyraźniejszy i być może to obawy przed tym, by nie stać się mniejszością we własnym kraju, spowodowały, że mieszkańcy Wielkiej Brytanii zagłosowali za Brexitem i zaostrzeniem polityki imigracyjnej. Problemy pewnie jednak nie znikną, bo już około połowy Londyńczyków nie są rodowitymi Brytyjczykami, a ostateczną liczbę nielegalnych nawet trudno oszacować. Ta książka i tak pewnie nie pokazuje całości problemów - prawie nie wspomina się tu np. o przybyszach z Azji, których przecież na pewno jest niemało, niewiele mówi się o konfliktach na tle religijnym. Ben Judah nie stara się jednak udawać, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania - on chce po prostu wysłuchać tych ludzi, po prostu lepiej poznać nowych Londyńczyków, zrozumieć ich problemy, z uporem próbuje znaleźć jakieś historie z happy endem. I dlatego to książka, którą naprawdę warto polecić, by samemu wsłuchać się w ich głosy. Nie tylko dlatego, że niemało tu o naszych rodakach, ale choćby po to, by samemu nie być ślepym i głuchym na historie ludzi, których być może mijamy w drodze do pracy, czy domu.
Oj, mam wielu rówieśników w Londynie. Miasto przepiękne, ale właśnie zamieniło się w multi - kulti. A prywatnie jestem anglofilem. Zawsze chciałem zobaczyć Westminster Abbey. Pozdrawiam nocną porą !
OdpowiedzUsuńmi też się marzy wypad, choć pewnie teraz niektóre dzielnice lepiej omijać
Usuń