Dziś też krótko o filmie, ale o jednej ze starszych rzeczy, widzianych już dawno i szkic czekał na swoją kolej. Nie lubię tego, ale po prostu nie zawsze jest możliwość, żeby napisać coś szybko. I zaraz siadam jeszcze do recenzji książkowej.
Wtorek po świętach. Tytuł pewnie nic Wam nie powie, nazwisko reżysera, czyli Radu Muntean, też pewnie znany jest nielicznym. Ponieważ kilka lat temu odkryłem kino rumuńskie, zawsze z ciekawością wyglądam produkcji z tego kraju. Czasem krytycy i smakosze zachwycają się czymś z Francji, czy Niemiec, a więcej przeżyć emocjonalnych może dać właśnie takie kino, trochę surowe, ale za to blisko życia.
Trójkąt miłosny. Ona ma żonę, ale ma też kochankę. Jest trochę śmieszny w swoim prawie młodzieńczym zauroczeniu, wydaje mu się, że z nią mógłby odżyć, ona sprawi, że już nie będzie tak szaro, nijako. Ale gdy ogląda się za siebie, wcale nie jest mu łatwo porzucić żonę i córkę. Jak powiedzieć o tym, że chce się rozstać, jak zakończyć coś co jest w jakiś sposób wygodne i czy rzucać się na głęboką wodę? Ciągnąć w taki sposób jak teraz pewnie się nie da, bo młoda dziewczyna nalega na to, żeby nie była "tą na boku". Rodzinny czas świąt oznacza dla niego ostateczną decyzję. Co straci? Czy coś wygra?
Niby brzmi banalnie, ale ileż tu napięcia i emocji. Za to właśnie kocham rumuńskie filmy, bo one po prostu poruszają. Nie poprzez zwroty akcji, zaskoczenie, ale właśnie przez możliwość przyglądania się prawdziwym dramatom ludzkim, uczuciom, które dobrze rozumiemy. Zdrada. Miłość. Rozstanie. Zranienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz