Zmęczony chyba już troszkę kryminałami, które nie ukrywajmy tego, powielają podobne pomysły, z ciekawością zanurzyłem się w najnowszą powieść Jarosława Czechowicza. Wybierając Islandię jako swój nowy dom, relacjonując proces przygotowań i pierwszych miesięcy pobytu, intrygował ale i chciało mu się mocno kibicować. Na pewno emigracja nie przeszkodzi mu w pisaniu, może nawet znajdzie nowe inspiracje, poprzez blog wciąż ma kontakt z ludźmi, którzy go czytają. Niestety jako autor wciąż nie może się mocniej przebić, choć jak udowadniają "Ciosy", oferuje nawet więcej niż większość autorów kryminałów w naszym kraju. Cóż, jak widać to kwestia czasem autopromocji, tupetu, sztuczek wydawcy, których być może w tym przypadku ciut brakuje.
Powieść czyta się początkowo jako historię toksycznego związku, coś nas w tej opowieści uwiera i drażni, ale może to dobrze, bo tym bardziej to co przygotował autor na finał, będzie ciekawą niespodzianką. Na pewno stawia wszystko w nowym świetle, uświadamia nam pewne mechanizmy, których być może nie mogliśmy zrozumieć. Dzięki temu "Ciosy" prawie do końca intrygują i nie dają nam oczywistych odpowiedzi i to mimo mocnego początku, który zapowiada dramat.
Bohaterów jest troje i każdy ma swoją przestrzeń na to żeby coś powiedzieć od siebie. I to chyba jest najciekawsze, gdy nasze postrzeganie kogoś jako osoby słabej, rozchwianej psychicznie, poddanej manipulacji, nagle zmienia się gdy widzimy ją poprzez opowieść kogoś patrzącego z innego punktu widzenia. W sprawcy można nagle dostrzec również ofiarę...
Przemoc, zarówno ta fizyczna jak i psychiczna nie znajduje tu usprawiedliwienia, zaczynamy jednak rozumieć to co ją uruchomiło, te wszystkie emocje kotłujące się w człowieku, które go do tego popychają. Nawet gdy tego nie do końca rozumiesz, coś mówi ci, że twój ból może zostać rozładowany, jeżeli w jakiś sposób ukarzesz kogoś kto w twoich oczach się do niego przyczynił. Niektórym pomaga autoagresja, inni wyżywają się na otoczeniu. I tak trauma rodzi kolejne urazy, a koło przemocy się nakręca. Przecież to nawet nie zawsze jest zadawanie fizycznego bólu, ale również presja psychiczna, tłamszenie, narzucanie własnego zdania, kontrolowanie, poniżanie...
Pewnie zapytacie: to czemu to znosić? Ano bywa tak, że znosi się to wszystko może dla odrobiny czułości i uwagi, pamiętając te wszystkie chwile, które uczyniły tą relację tak ważną i piękną, nie zważając na ból, na ostrzeżenia innych. Brakuje odwagi, by coś skończyć, bo człowiek walczy z własnymi demonami, które na to nie pozwalają. Coś ich łączy, co jest silniejsze i większe od powiększającej się przepaści między nimi.
Trudno lubić tych bohaterów, ale przecież nie na tym zależało chyba autorowi. W centrum są ich emocje, czasem działania, które wydają się niezrozumiałe, nawet przerażające, powoli jednak odsłoni się przed nami rozwiązanie. Tajemnice, które musimy odkryć stanowią jedynie klucz do tego, by spojrzeć na wszystko na nowo, by zrozumieć. Nie dają ulgi, jakiegoś katharsis, ale to też mi się tu podobało, trochę tą powieść wyróżnia.
Mroczne i chłodne, niczym Norwegia, gdzie dzieje się większość akcji. Świetny thriller psychologiczny.
Niestety do budowania relacji potrzeba miesięcy, a do ich zniszczenia tylko chwili. Powieść wydaje się być naprawdę dobra i porywająca. Chyba się na nią skuszę.
OdpowiedzUsuń