Ale... No właśnie. Czasem i z reklam na FB może wyniknąć coś ciekawego, choć zwykle ich unikam. Wciąż jednak ciekaw jestem różnych rzeczy muzycznych, a tu dziś zapowiedź koncertu Martina Kohlstedta w Warszawie. Fragmentu muzyczny zaciekawia, grzebię więc dalej.
I choć najnowsza płyta, zdecydowanie elektroniczna zaciekawia, to nie ona mi dziś towarzyszy od kilku godzin, ale dużo bardziej kameralne nagrania sprzed kilku lat. Czyste dźwięki fortepianu. I wystarczy by wyruszyć w podróż...
Martin Kohlstedt nagrał ten album w pandemii, w zamknięciu, jedyne dodatkowe dźwięki to np. odgłosy burzy, czy deszczu, ale bynajmniej nie czujemy tu zamkniętej przestrzeni. Wręcz odwrotnie, bije z niego tęsknota, ale i zaproszenie do wędrówki. Niczym w prawdziwym lesie, w samotności, w różnych porach roku i dnia i nocy, podglądając zwierzęta i przyrodę, próbując stać się częścią tego procesu tętniącego życiem choć na parę godzin, odcinając się od tego wszystkiego czym na co dzień żyjemy.
Flur podobno jest określeniem na korytarz utworzony w celu zachowania procesów ekologicznych i pomocy w przemieszczaniu się zwierząt. Wejdźcie w tą przestrzeń, zamknijcie na chwilę oczy jeżeli jesteście w czterech ścianach. Wsłuchajcie się w te melodie. Jest tu i melancholia, spokój, delikatność, obumieranie, ale i jest i radość i piękno życia, odrodzenie. Bez sztuczek, przebojowych pasaży, popisywania się.
Może to taki dzień, ta jesień, mój nastrój i zmęczenie. Ale mocno we mnie zadrgały te dźwięki. I będę pewnie odkrywał tego artystę dalej. Na co dzień niby słucham rzeczy dużo ostrzejszych, zupełnie innych, a tu coś tak kameralnego potrafiło zauroczyć dużo bardziej niż wszystko co słyszałem przez ostatnie tygodnie.
Coś cudownego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz