Igor Brejdygant może i pisze mniej niż Remigiusz Mróz, ma jednak facet sporo szczęścia do tego, by dość szybko jego powieści próbowano przełożyć na język obrazu. Pomaga mu na pewno fakt, że sam ma doświadczenie reżyserowania i pisania scenariuszy, myśli językiem filmu, potrafi budować napięcie, ale i postacie. To w najnowszej powieści też się czuje. I choć nie do końca wszystko mi w niej pasuje (o tym za chwilę), przyznaję że wciągnęła mnie mocno i z fascynacją śledziłem poczynania sprawcy...
To thriller, w którym czarny charakter ma dla siebie tyle samo (a może i nawet więcej) miejsca, co i prowadzący śledztwo w jego sprawie. Jest cały czas kilka kroków przed policją, dokładnie planuje kolejne posunięcia i nawet ich sukcesy, są tak naprawdę częścią jego rozgrywki. Nie zależy mu jedynie na tym by udowodnić, że jest w stanie zrobić komuś krzywdę, potraktować go jako bezwolną lalkę. Marek chce pokazać, że nawet po tym wszystkim, zagra na nosie śledczym, będzie stał i śmiał im się w twarz. Psychopatyczne osobowości podobno są bardzo dobre w planowaniu i realizacji takich długofalowych strategii.
Cele są więc dwa. Pierwszym jest Karolina, do której sprawca postanawia się zbliżyć, by mu zaufała, jednocześnie czując zagrożenie, którego źródłem jak wskazują wszelkie dowody podrzucone przez niego, jest inny mężczyzna. Co to znaczy być osaczonym, podsłuchiwanym, może nawet uwodzonym, a jednocześnie nieświadomym, że jest się dla kogoś jedynie obiektem zainteresowanie, zabawką...
Ale drugi cel jest nawet istotniejszy. Karolina bowiem przyjaźni się z Zuzanną, ambitną policjantką, która fascynuje Marka, którą uważa za godną siebie przeciwniczkę.
Mężczyzna wydaje się skończył jakiś etap swojego życia, niby wrócił do formy, pracuje jako urzędnik i nawet wszyscy mu mówią, że funkcjonuje lepiej niż kiedyś, on jednak żyje tylko swoimi fantazjami. Każdą chwilę poświęca, by przygotować kolejny etap swojego planu: miejsce dokąd ma wywieźć swoją ofiarę po porwaniu, tropy mające zmylić policję, przygotowuje swój triumf.
I tu chyba nie obędzie się bez małego spoilera. Otóż trudno mi przyjąć jako wiarygodne wyjaśnienia autora na temat przyczyny zmian zachodzących w głównym bohaterze - albo wiele z informacji podawanych na temat jego świetnego funkcjonowania nie było prawdą (a przecież wiemy, że sama Karolina nie dawała sygnałów że coś mogło być z nim nie tak) albo też trochę wyobraźnia poniosła. Trudno byłoby jednocześnie nie być świadomym swoich czynów, być przez długi czas na jakimś haju, żyć urojeniami i by nikt na to nie zwrócił uwagi... Przecież to nie jest kwestia dni, ale tygodni i miesięcy. Kiedyś złościło mnie to już w Rysie czy u Chyłki w książkach Mroza - kreowanie obrazu że niby pod wpływem systematycznego utrzymywania w organizmie jakichś substancji psychoaktywnych jest się dużo bardziej inteligentnym, przenikliwym, super ogarniętym, bardziej wydolnym (no same zalety), bez praktycznie żadnych obszarów strat i czasem nawet bez zorientowania się we wszystkim otoczenia. Bajka, nie? Szkoda że tak to jedynie w powieściach.
Mimo tego niuansu, który zmienia tak wiele w finale powieści (co za twist!), nie żałuję bynajmniej lektury. Brejdygant po raz kolejny zafundował nam wciągającą i nie pozbawioną napięcia intrygę. Stalking jest tu opisany tak realnie, że naprawdę budzi niepokój. A materiału tu jest nawet więcej, ale nie wszystkie wątki są tak mocno
rozbudowane jak by chciała nasza ciekawość (dzieciństwo bohatera i
postępowanie jego ojca). Tak czy inaczej - niezła lektura!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz