Styczeń kończę paczką filmową i robię to dzisiaj, bo już padam na nos, a przecież to dopiero przygotowania, prawdziwy finał jutro i trzeba wejść na wysokie obroty. Po raz kolejny z przyjaciółmi zbieramy na WOŚP, w tym roku to dość skomplikowane, musieliśmy dużo rzeczy przenieść do sieci, ale jeszcze bardziej trzeba się napracować, by zainteresować ludzi...
Kto ciekaw nie wbija na profil Półki do Spółki na FB.
A dziś jak wspomniałem paczka filmowa. Trzy produkcje chyba przede wszystkim dla wytrawnych smakoszy, na pewno nie są to propozycje łatwe, lekkie i przyjemne.
Na początek zabieram Was do Brazylii. Niewidoczne życie sióstr Gusmão to historia rozciągnięta na wiele lat, ale nie nosi w sobie cech charakterystycznych dla sag, gdzie równolegle śledzimy dramatyczne losy wielu postaci. Dwie siostry, rozdzielone przez wybory jednej z nich i zatwardziałość serca ich ojca, tęskniły do siebie, próbowały się szukać, pisać do siebie, ale przez kłamstwa innych wciąż budowana była między nimi bariera.
Śledzimy to jak układało się życie jednej i drugiej, konsekwencje różnych decyzji i heroiczną walkę o szczęście, o to by inni nie stłamsili w nich chęci do życia. Tu nie ma wskazania na lepszą drogę, na mniejszy krzyż do niesienia. W dusznym, prawie tropikalnym klimacie, w pięknych kolorach, ludzie mogą dusić się równie mocno jak i zamknięci w ciasnych mieszkaniach w Europie, czy jeszcze gdzie indziej. Zwłaszcza, gdy w społeczeństwie wciąż kładzie się nacisk na dominującą, niby opiekuńczą rolę mężczyzny, który potem dyktuje ci scenariusz według swoich wyobrażeń.
To historia w której nie brakuje bólu, buntu, rozpaczy. Ale jest też zmysłowość, która niesie czasem chwilową wolność. Długie, chyba nawet ciut zbyt długie, ale na pewno ciekawe.
O drugim z filmów też chętnie bym powiedział na początek - uwaga, to jest stanowczo za bardzo rozciągnięte w czasie. Tyle, że pod koniec przestaje to przeszkadzać, zaczynasz rozumieć, że w tym przypadku nie chodziło o samo wydarzenie, od którego wszystko się zaczęło, nie chodziło o osądzenie tego czy to był wypadek, czy jednak coś więcej. Chodzi raczej o pokazanie tego, jak my, jako dorośli najpierw kreujemy pewną rzeczywistość w jakiej tkwią dzieci, a potem próbujemy udawać, że ich decyzje, zachowania są kompletnie nie związane ze światem dorosłych. Czy je rozumiemy? Czy naprawdę wszystkie słowa o trosce jakie wyrażamy wobec nich, mają swoje poparcie w czynach?
Uwaga dzieci rozpoczyna się od tego, że trzynastoletnia dziewczynka, córka działacza lewicowego, popycha na boisku swojego kolegę, a ten nieszczęśliwie uderza głową w słupek i umiera. Gdzie byli opiekunowie? Czemu go popchnęła i czy chciała zrobić mu krzywdę? Te pytania będą maglowane na różne sposoby przez trzy godziny - w domach, w pokoju nauczycielskim, w różnych rozmowach...
Dodatkowym czynnikiem, który wszystko miesza jest fakt, że zmarły chłopiec był synem prawicowego polityka, w dodatku mężczyzna ten jest w bliskiej relacji z dyrektorką szkoły, która znowu jest siostrą ojca nastolatki. Skomplikowane? Nie do końca, choć na pewno trzeba przygotować się na dość specyficzną, skandynawską atmosferę, w której nawet gdy pojawia się agresja, to za chwilę pojawiają się też wyrzuty sumienia i próba przeprosin, gdy pojawia się depresja, to wokół siebie masz od razu kogoś kto to rozumie i daje ci wsparcie. Czy to znaczy, że jednak społeczeństwo jest przygotowane na każdą sytuację, a szkoła ma procedury na wszelkie kryzysy? Jak pokazuje życie, nie zawsze da się przewidzieć wszystkiego.
I na koniec film, którym się zainteresowałem, widząc w zwiastunie Meryl Streep, którą bardzo lubię. Podobno zagrała w tej produkcji za gażę w wysokości 25 centów. Cóż - jeżeli komuś spodoba się scenariusz... Ale to pewnie osobowość reżysera, czyli Stevena Soderbergha. Jego filmy trzeba lubić, bo są bardzo specyficzne, tego że można u niego zobaczyć znanych aktorów w niebanalnych rolach jest jednak pewną oczywistością. "Niech gadają" nie ma w sobie raczej nic z elementów jakimi ten twórca dotąd lubił szokować, to film raczej dość statyczny i przegadany. Nie znaczy jednak, że nie ma w tym emocji!
Oto znana w kręgach intelektualnych pisarka, która za namową swojego wydawnictwa udaje się do Wielkiej Brytanii, by odebrać prestiżową nagrodę. Udaje się jednak w sposób niebanalny - bohaterka podróżuje na największym liniowcu na świecie, a w rejs postanowiła zabrać swojego siostrzeńca oraz dwie przyjaciółki z dawnych lat (Candice Bergen oraz Dianne Wiest). Dla nich to atrakcja, dla niej chyba okazja do wspomnień i być może do odnowienia relacji, wybaczenia sobie pewnych rzeczy. W pierwszej, swojej najsłynniejszej powieści, wykorzystała bowiem pewne fakty, co nie wszystkim się podobało. Do tego dodajmy jeszcze podchody agentki z wydawnictwa, która również postanawia udać się w ten rejs, mają nadzieję, że uzyska więcej informacji na temat najnowszej powieści... Dużo tu sytuacji, które wydają się w słaby sposób być ze sobą powiązane, rozmów, z których niewiele wynika. Jest blichtr, elegancja i postacie, które na swój sposób próbują wykorzystać ten dany im czas - dodajmy jednak, że każdy ma na to inny pomysł. Film podobno powstał w zaledwie dwa tygodnie i w dużej mierze był improwizowany, co trochę wyjaśnia brak jakiejś spójnej linii fabularnej. Ot ciekawostka. Kryzys twórczy, kryzys finansowy, kryzys emocjonalny, zwykła nuda i postacie, które trochę się mijają... Coś z tego wyciągniecie dla siebie? Spróbujcie. Kilka niezłych scen, ale całość mnie średnio przekonała. Ale na Meryl zawsze jest miło popatrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz