Wszyscy kojarzymy kim był Steve Jobs, być może ktoś interesował się bardziej nie tylko jego osiągnięciami na polu biznesu komputerowego, ale i jego charakterem, tym jaki był prywatnie. I oto do pełni obrazu otrzymujemy jeszcze jeden element. Choć prawdę mówiąc przy lekturze książki jego córki, nie miałem takiego odczucia, żeby w tym przypadku istotne było kim jest jej ojciec. To opowieść dziecka, które jest odrzucone, a przynajmniej tak się czuje, to opowieść dziecka, które pragnie akceptacji i miłości. Rodzice Lisy rozstali się jeszcze przed jej urodzeniem i choć później utrzymywali jakieś kontakty, to raczej ich powodem było właśnie istnienie córki, dla której matka najpierw wywalczyła alimenty, a potem już ona sama próbowała dla siebie wywalczyć odrobinę kontaktu.
Niby nie ma w tej książce wiele elementów nowych, podobne dramaty dzieci, które cierpią z powodu rozstania rodziców widziało się już niejeden raz. A mimo wszystko jest w tym coś ciekawego. I nie jest to samo nazwisko, czyli tożsamość jej ojca, a raczej jego charakter, czy precyzyjniej charakter obojga rodziców, którzy nie przestają nas zadziwiać tym jak manipulują uczuciami Lisy. Matka, próbując oczywiście uzyskać jak najlepsze warunku życia dla siebie i córki, ale i fundując jej emocjonalny rollercoaster od awantur i kontroli, aż po raniące słowa o tym jak by się jej wygodniej żyło bez niej i zgody na to, by mieszkała poza domem przez ileś miesięcy. O samym Jobsie jest tu tyle ciekawostek, że aż by się chciało skonfrontować wersję Lisy z relacją kogoś innego - mimo bogactwa ten ekscentryk był przeraźliwie wręcz skąpy w niektórych sprawach, wywalał pieniądze na niektóre rzeczy, a potem wcale o nie dbał, potrafił awanturować się o duperele, a wobec nastoletniej Lisy zachowywał się chwilami jakby nie był ojcem, tylko kumplem, żartując z niej, proponując narkotyki, czy zagadując o seks. Co za rodzina!
I w tym wszystkim Lisa, która szuka akceptacji ojca, nie ze względu na jego pieniądze, ale ze względu na uczucia jakich pragnie, czas spędzany razem, którego jej brakowało. Steve Jobs długo nie przyznawał się do nieślubnego dziecka, pisał o trójce, a nie czwórce dzieci i to rzeczywiście może zadziwiać, gdy czyta się o tym jak przez kilka lat mieszkała u niego w domu, jak chętnie wykorzystywał ją do opieki nad młodszym rodzeństwem, jak szantażował żądają posłuszeństwa, oskarżając że nie chce być częścią rodziny, że się nie stara.
To subiektywna opowieść i taka ma być. Aby poczuć punkt widzenia młodej dziewczyny, czy potem młodej kobiety, której wydaje się, że gdy będzie się bardziej starać, uzyska wreszcie miłość i przestanie być traktowana jako ta gorsza. Co ciekawe, pisze szczerze nawet o trudnych rzeczach, ale nie oskarża. Pisze o własnej niedojrzałości i o tym jak niedojrzali do miłości, do rodzicielstwa było tych dwoje ludzi, którzy ją spłodzili. Kochała ich, choć chwilami więcej wsparcia i zainteresowania dostawała od obcych ludzi. I to jest w "Płotce" chyba najbardziej ciekawe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz