W thrillerach i kryminałach mam wrażenie, że rzadko kiedy udaje się na ekranie przenieść to napięcie i ciekawość jakie towarzyszą nam przy lekturze, ostrzę więc sobie zęby na książki, bo filmy wyszły prawdę mówiąc średnio. Ponieważ jednak z "Ciszą Białego Miasta" wyszło podobnie, czuję, że literacka historia może być jedynie lepsza.
To ciekawe, bo przecież klimatyczne miasteczka Kraju Basków, zabytki, ciekawe i trochę dzikie tereny górskie, powinny ubarwiać film, sprawiać, że się jeszcze bardziej zapragnie te miejsca odwiedzać.
Może to jednak specyfika powieści Dolores Redondo, którą próbowano przenieść na ekran, ale te miejscówki niewiele mają w sobie uroku - jest deszczowo, ciemno i ponuro. W książkach te lasy, miasteczka w deszczu i drogi, na których musisz uważać żeby nie zwalić się w przepaść może i stanowią część klimatu i tajemnicy, na ekranie niestety raczej sprawiają dość smutne wrażenie.
Nie będę pisał o każdym z filmów z osobna, bo one stanowią pewien cykl, łączą je postacie, historia głównej bohaterki, która powoli się przed nami odsłania, sekrety rodzinne, które mają tu spore znaczenie. A pisząc o każdym z nich, musiałbym po prostu skupiać się na każdej z historii, ze śledztw, być może zdradzając zbyt wiele szczegółów. Na pewno warto oglądać je w kolejności, bo postać bohaterki się rozwija i pewne wątki powracają, są rozbudowywane. To nie jest kwestia złapania konkretnego mordercy, wyjaśnienia jakiejś zagadki, bo całość wyjaśnia się dopiero na sam koniec trzeciego filmu.
Mamy więc policjantkę, ambitną i poświęcającą bardzo dużo czasu śledztwu, kosztem rodziny, zdrowia, również nie oszczędzając swojego zespołu. Ma ona pewną tajemnicę, która sprawia, że ma ona jakiś wyjątkowy dar, intuicję, ale też chwilami ma się wrażenie, że ta trauma mocno ją też obciąża. Tam gdzie w gronie podejrzanych mogą znaleźć się członkowie twojej rodziny, wcale nie jest łatwo pozostać bezdusznym gliną, zamiast strzelać czasem wciąż dopytuje, chcąc uzyskać odpowiedzi, co sprawia, że dużo ryzykuje. Każdy z filmów to mieszanka thrillera, kryminału i dodatkowo ciekawej mieszanki religii i dawnych wierzeń, jakichś legend i rytuałów. Składanie ofiar z dzieci, dziwna istota mieszkająca w lesie, czarownice - sporo tu takich elementów, które nadają fabule ciekawy klimat. A kraj Basków, gdzie rodziny potrafią wskazać różne koligacje na wiele pokoleń wstecz, historia tych terenów dodatkowo podkręca naszą ciekawość, daje dużo możliwości pogłębiania czegoś co w innym kryminale byłoby jedynie kolejnym przypadkiem zbrodni.
W "Niewidzialnym strażniku" poszukiwany jest seryjny morderca, który porzuca nagie ciała młodych dziewcząt, potem w w kolejnych produkcjach mamy dziwne samobójstwa, które są jakby inspirowane siłą wyższą, akty wandalizmu w kościele i wreszcie ofiary składane z dzieci. Do tego dodajmy postać samej Amai Salazar: na początku główna bohaterka jest w ciąży, potem powinna zajmować się maleństwem, wreszcie przeżywa jakiś kryzys w związku, no i cały czas próbuje wyjaśnić swoją bardzo trudną relację z matką, która wydaje się po prostu jej nienawidzić. Wiem, że taki skrótowy opis może być mało zachęcający, ale choć filmy są trochę rozwleczone (to moje odczucie), to nie można odmówić im tego, że trzymają w napięciu. To się całkiem fajnie ogląda, choć po książkach obiecuję sobie jeszcze więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz