niedziela, 20 września 2020

Wotum - Maciej Siembieda, czyli oryginał czy kopia?

Polubiłem książki Siembiedy, bo stanowią ciekawą odmianę w masie kryminałów i thrillerów, bardziej bym wpisał je w gatunek przygodowo-sensacyjny, ale skoro jakoś kryminały sprzedają się teraz najlepiej (poza koszmarkami erotycznymi), to niech i tak będzie. Siembieda sięga po tematy historyczne i na nich buduje fabułę, nie chodzi jednak o prosty schemat: skarb do odnalezienia. To zagadki, których rozwiązanie nie zawsze przynosi taką satysfakcję, jakiej by oczekiwali wszyscy zainteresowani. Jego bohater - Jakub Kania - prokurator IPN ma ciekawie wymieszane cechy badacza historii, ze śledczym przypominającym gliniarza, który nie boi się sięgać po mniej konwencjonalne metody, byle dojść do prawdy. Tym razem przyjdzie mu jako człowiekowi dość sceptycznemu wobec religii, zająć się obroną jednej z relikwii szczególnie cennej dla Polaków, czyli obrazu z Jasnej Góry.
Obroną? Przed kim spytacie. Ano żeby było śmieszniej, przed ludźmi bardzo religijnymi, dla których kult maryjny nie jest niczym zdrożnym, ale wściekają się na to, że obrazy zawłaszczone przez kościół katolicki, są okazją do zwykłego kupczenia ich wizerunkiem, dewocjonaliami. Gotowi są więc podnieść rękę na świętą dla nich ikonę, by skończyć proceder, który ich zdaniem prowadzi do zgorszenia. Jakub Kania ma pomóc Paulinom w rozgryzieniu tego kto realnie stoi za tymi groźbami, by uniemożliwić im zamach. Przy okazji śledztwa nasz bohater dociera jednak do bardzo interesujących dokumentów, wskazujących na to, iż obraz z Częstochowy, do którego tyle ludzi pielgrzymuje co roku, może być... kopią.
A oryginał wisi zupełnie gdzie indziej, choć i jemu grozi wielkie niebezpieczeństwo.
Jest czarny charakter, jest dość pogmatwana historia, czyta się to więc całkiem dobrze, szkoda tylko (to akurat moje wrażenie), że autor nie do końca potrafi wykorzystać potencjał wszystkich wątków. To co może budzić jakieś napięcie, emocje, budzi co najwyżej ciekawość. Nawet zagrożenie życia, porwanie prokuratora kończy się zaraz po kilku stronach, zanim człowiek poczuł jakiekolwiek zagrożenie. Błąd w sztuce? A może zaplanowana strategia, by nie grać tak jak inni. Nie podkręcać emocji, thrillera, przemocy, a zafundować coś bardziej w wersji "light", bardziej przygodę, niż mordercze zmagania z bezwzględnymi przestępcami. Co kto lubi. Dla mnie powieści Siembiedy to sympatyczna odskocznia od mrocznych historii. Może i Leszek Herman potrafi podkręcić bardziej akcję, ale stwierdzam, że czasem ciekawostki historyczne nie potrzebują fajerwerków i przykuwają uwagę nie mniej od tych wszystkich pogoni, strzelanin i zwrotów akcji. W przypadku losów obrazu z Jasnej Góry na pewno.
A za wątek poboczny, czyli kulisy biznesu "lecznictwa naturalnego" i różnych czarodziejów oszukujących ludzi - ode mnie duży plus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz