I już tłumaczę jedno i drugie.
Zdziwiony byłem, bo mimo sporych uproszczeń fabularnych i schematów, powieść czyta się ze sporą frajdą - głównie dzięki charakterystycznym postaciom, które swoimi ambicjami detektywistycznymi wywołują u nas dużą sympatię. Karolina Morawiecka (tak, tak dokładnie tak nazywa się też autorka) to wdowa, która wyprowadziła się kilka lat wcześniej z większego miasteczka w okolicy, na wieś, w pobliżu zamku w Pieskowej Skale. Starsza pani uwielbia gotować (i jeść), robi to świetnie, ale ewidentnie trochę jej ciasno w małej społeczności, gdzie niewiele się dzieje i tak mało osób docenia jej różnorodne talenta (które uważa że ma). Podobny problem ma też druga z bohaterek - siostra zakonna o imieniu Tomasza, która uwielbia kryminalne zagadki, poglądy ma dość powiedzmy liberalne, ale ponieważ jednocześnie trochę gorzej u niej z posłuszeństwem i trzymaniem języka za zębami, przełożeni wysłali ją "w nagrodę" z Krakowa, na prowincję do pomocy w jednej z parafii. Nudzi się tu i cierpi podwójnie, bo proboszcz to asceta, który najchętniej żywiłby się chlebem (i to czerstwym) i wodą.
Obie panie połączy śledztwo i przekonanie, że przy dobrym jedzeniu lepiej się myśli i rozmawia. Gdy na zamku zostaje znalezione ciało młodej kelnerki, obie natychmiast wyczuwają, że sprawa jest zagadkowa i na pewno nie był to wypadek ani samobójstwo (choć policja to właśnie sugeruje). Wspólnie postanawiają zająć się sprawą i odrobinę pomóc policji, naprowadzając ich na właściwe ścieżki. I choć zwykle mundurowi niechętnie patrzą na takich domorosłych detektywów, tym razem one znalazły właściwy sposób - przez żołądek do serca!
Ach ile tu smakowitych opisów różnych potraw, przy których może ślinka pociec, prawie tak samo jak psu pani Karoliny (wielki dog, który jet jej utrapieniem, ale uważa, że po śmierci męża nie należy zbyt szybko pozbywać się jego pupila). Wobec takich smakołyków wszelki opór, by nie udzielać i informacji, nie przyjmować żadnych zaproszeń ani sugestii dotyczących śledztwa jest daremny. I każda z nich chce w rozwiązywaniu sprawy odegrać pierwsze skrzypce! Kto zatem będzie Sherlockiem, a kto Watsonem?
Lekkie, zabawne, z trochę przerysowanymi postaciami. I jakże sympatyczne! To taki literacki Ojciec Mateusz, tyle że zabawniejszy, w dodatku pełen odniesień do klasyki kryminały i literatury. A że zagadka kryminalna taka sobie? Nic to. I tak jest zabawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz