Rafała Mohra widziałam kilkukrotnie w spektaklach i mogę powiedzieć, że go lubię; za spokojną, nieprzerysowaną grę, za umiejętność tchnięcia w postać odrobiny smutku, melancholii, ciepła… Gra delikatną nutą, którą bardzo lubię u aktorów, dlatego z ciekawością poszłam do Polonii na „Wszystko co najlepsze”, gdzie Rafał Mohr miał sam występować na scenie, w podwójnej roli reżysera i wykonawcy.
To dziwny monodram. Jego konstrukcja potrzebuje co jakiś czas współpracy z widzami i jak spektakl wypadnie na końcu, jak go ocenimy i odbierzemy jest wynikiem wspólnej pracy aktora na scenie i widzów. Na szczęście aktor ma dar pozyskiwania sympatii i chociaż nie przepadam za interakcjami w czasie spektaklu, tym razem sama dałam się łatwo namówić.
To historia chłopca, który bardzo wcześnie zaczyna zdawać sobie sprawę czym jest śmierć, a całe swoje dzieciństwo i młodość przeżywa w cieniu matki, której życie to pasmo nieudanych prób samobójczych. Co może zrobić siedmioletni chłopiec, żeby pomóc matce? Wymyśla listę spraw i rzeczy, dla których warto żyć, które – w jego mniemaniu – odpędzą myśli samobójcze, bo przecież świat jest taki ciekawy i smakowity. Początkowo są to proste rzeczy: smak czekolady czy przytulenie… wraz z upływem lat ta lista rozszerza się i kolejne rzeczy są już bardziej dorosłe (czułość, ulubiona muzyka, bliskość). Każdy kolejny wpis ma pomóc podtrzymać na duchu matkę cierpiącą na depresję. Ale czy tylko ją? A może, wraz z upływem lat, ma podtrzymać na duch również jej twórcę, który żyjąc latami z depresyjną matką, sam zaczyna się o depresję ocierać.
Bohater dorasta, lista się wydłuża, zostaje uzupełniana o kolejne wpisy i niezauważenie z listy tworzonej dla matki ta lista zaczyna służyć jemu samemu, jemu ma przypominać po co warto żyć. Wędrujemy w tej opowieści razem z nim przez szkołę średnią, pracę, miłość, małżeństwo i rozwód, poznajemy go zarówno w momentach, kiedy jest „w dołku”, kiedy się cieszy, kiedy pokonuje przeszkody, aż do momentu, kiedy uświadamia sobie, że to co dla niego jest normalne (np. smutek, wycofanie) – dla innych takie nie jest i dochodzi do słusznego wniosku, że musi szukać dla siebie ratunku.
Ten spektakl to nie fajerwerki, to raczej subtelna, czuła opowieść o depresji, a właściwie jej wpływie na wszystkich, którzy znajdą się w jej orbicie. Bez zbytniego dramatyzmu, bez płaczliwego tonu. Wyważona i mądra. Pokazująca nam wszystkim, że to, co tak łatwo umyka nam w gonitwie dnia codziennego, na co nawet nie zwracamy uwagi, może przy innym spojrzeniu dawać nam radość i szczęście: przyjaciel u boku, herbata pod ciepłym kocem, trzymanie za rękę kochaną osobę, głaskanie zwierzaka, uśmiech sprzedawcy. Może więc warto zatrzymać się w tym biegu i docenić to co mamy blisko.
Polecam
MaGa
Teatr POLONIA
Autorzy: Duncan Macmillan, Jonny Donahoe
Reżyseria: Piotr Złotorowicz
Przekład: Piotr Złotorowicz
Konsultacje muzyczne: Mateusz Dębski
Konsultacje kostiumograficzne: Małgorzata Domańska
Realizacja światła: Rafał Piotrowski
Producent wykonawczy: Rafał Rossa
Obsada:
Rafał Mohr
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz