czwartek, 28 marca 2019

Przemytnik, czyli nie bierzcie ze mnie przykładu


Ostatnio notki piszę po nocy, potem łażę niczym zombie, a mimo pisania dzień w dzień i ta wciąż gromadzą się zaległości... Czy znowu mam łączyć np. filmy po kilka? Chciałoby się jednak każdemu poświęcić ciut więcej miejsca.
A więc zapowiedź: notka o Przemytniku jutro. Ale mimo mojej miłości do Eastwooda, tym razem rozczarowanie.
W kolejnych dniach na pewno trochę teatrów, z filmów Kurier, Zabić św. jelenia i może coś animowanego, a z książek coś wesołego.
A teraz dobranoc bo padam na nos.

No to co z tym Przemytnikiem. Clint mimo swojego wieku jest nadal w formie. Jako aktor pozostaje sobą, bywa cudownie zgryźliwy, niepoprawny politycznie, ale też potrafi być ciepły, dający wsparcie. Jako reżyser nie ma dwóch zdań potrafi opowiadać historie. Tym razem jednak coś w tej jego opowieści szwankuje. Po pierwsze brakowało mi w niej jakiegoś napięcia, niby domyślamy się zakończenia, nie ekscytuje ono nas w większy sposób. Do tego dochodzą jeszcze względy moralne...

O ile jeszcze jestem w stanie uwierzyć, że przeciętny staruszek za obietnicę większej kasy i będąc w potrzebie, podejmie się przewiezienia przez kilka stanów tajemniczej torby, to jakoś nie mieści mi się w głowie, by był tak naiwny, żeby nie wiedzieć co wiezie i w co się pakuje. A potem? Przecież nie potrzebuje już tej kasy tak bardzo, więc co: spodobało mu się że ją ma, że może używać na stare lata, a jednocześnie nie przeszkadza mu to, że otaczają go faceci z bronią, a on gada z nimi jak z kuzynami u cioci na imieninach? I mamy akceptować fakt, że próbuje dzielić się swoją "mądrością życia" z innymi, nawet na chwilę samemu nie myśląc o tym co robi?
O ile bardzo miło się na niego patrzy, mam do niego dużą sympatię, to jego bohater, choć bawił, mocno też wkurzał. Pewnie byłbym gotowy nawet kupić to rozwiązanie: wybrał świadomie, trzepie kasę, ale stara się nią dzielić z innymi, tyle że cała fabuła szyta jest grubymi nićmi. Mamy uwierzyć w to, że facet, który przez lata zaniedbywał rodzinę, wykorzystywał ich gdy mu się powinęła noga w interesach, zostanie przyjęty z otwartymi rękoma tylko dlatego, że tym razem pojawi się w dobrym garniaku? Nagle zapragnął wybaczenia, choć wcześniej o nich nie myślał?
Cała ta przemiana każdej ze stron jest mocno naciągana i chyba nawet lepiej byłoby, gdyby jej kosztem na przykład rozwinąć wątek rozgrywki między policją i mafią, w której "tato" jest ważnym ogniwem.
Wszystko jest jakieś ledwie liźnięte i nie przynosi satysfakcji, zarówno policja, mafia, jak i wątek rodzinny, migają przed nami i nas nie ruszają. Pozostaje jedynie przyjemność z patrzenia na Eastwooda i radowanie się kolejnymi jego żartami. W swojej niechęci wobec świata, który tak szybko i głupio się zmienia jest po prostu cudownie autentyczny. Tylko że to trochę mało jak na film.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz