W
ramach serii wydarzeń kulturalnych zgromadzonych pod wspólnym
tytułem „Przebudzenie wiosny” obejrzałam w Teatrze SOHO
monodram „Jednocześnie” oparty na tekście Griszkowca w
wykonaniu Przemysława Stippy, w reżyserii Artura Tyszkiewicza.
Bardzo dziwny ten tekst. Zupełnie jak rozprawka filozoficzna. Jakieś
przedziwne zagłębienie się w siebie, rozkładanie na molekuły
wszystkiego co składa się na nas samych. Nie jest to tekst łatwy,
przyznaję się bez bicia, że ciężko przedzierał się przeze
mnie. Wyszłam z tego spektaklu z pytaniem: a właściwie o czym to
było?
Potem
upłynęło kilka godzin i ten dziwny tekst zaczął do mnie
powracać, intrygować. Nie ma w nim fabuły jak w klasycznym
utworze. Przecież ta niby opowieść, niby rozmowa z widzem to jak
strumień świadomości każdego z nas. Płynie obijając się o sens
życia, muskając uczucia, spowalniając na dramatach, jednocześnie
chowając się w tajemnicach.
I właśnie - jednocześnie.
Bo jak dobrze przyjrzeć się życiu to jednocześnie dzieje się
wszystko. Jestem kobietą i jednocześnie
jestem żoną, matką. Piszę o tym spektaklu, a jednocześnie
myślę o koleżance, z którą na przystanku analizowałyśmy ten
spektakl. W tym samym czasie jestem osobnym człowiekiem a
jednocześnie
należę do jakiejś społeczności. Siedzę w samolocie a
jednocześnie
przecież lecę. Jednocześnie umiemy myśleć o wielu sprawach,
jednocześnie jesteśmy w stanie wykonać kilka czynności… Jak
dobrze nad tym pomyśleć to jest to temat fascynujący, tylko w
codziennej gonitwie o tym nie myślimy, nie rozkładamy tego na
czynniki pierwsze. A bohater spektaklu, Rosjanin bez identyfikacji,
wędrując przez Rosję szlakami kolejowymi zaczyna być świadom
tego, że przemierzając kraj/świat w każdym miejscu jest tylko na
moment, na chwilę. Zaczyna sobie zdawać sprawę, że niekoniecznie
jest w takim momencie i miejscu w życiu w jakim chciał być, że
nie o tym marzył, nie wszystko w życiu zrozumiał, przeżył, czuł
tak jak powinien. Pokazuje nam co widzi wewnątrz siebie i
jednocześnie
obok siebie. A on chce czuć każdą nową sytuację jaką zgotuje mu
życie.
Ten wędrowny filozof snuje
swoje rozważania o kondycji świata i jego naturze i nie są to
myśli wesołe. Mimo rozwoju cywilizacyjnego (a może nawet przez ten
rozwój) świat tak się rozbujał, rozchwiał, że zaczyna się
wszystko niebezpiecznie komplikować, a nadmiar wiedzy o świecie,
która jest teraz na wyciągnięcie ręki, na jeden klik palcem, dla
człowieka chcącego ją zrozumieć, zgłębić, poczuć - jej ilość
może być wstępem do szaleństwa.
Bardzo
trudny tekst do przedstawienia. Przemysław Stippa jednak sobie
poradził. Nigdy nie widziałam tego aktora na scenie aż do tej
pory, nie mam więc skali porównawczej, ale w ciekawej scenografii i
oświetleniu snuje te rozważania o świecie i człowieku aktor,
który wygląda jak chłopak z sąsiedztwa, z którym chętnie
usiadłoby się na ławeczce i pogadało o życiu. Sympatyczna
szczera twarz, naturalność zachowania, dobry głos. I o ile z
tekstem miałam swoje zawirowania, to aktor spodobał mi się od
razu. W dodatku daję mu duży plus za to, że swój monolog musiał
mówić mając „pod ręką” tłumacza języka migowego. Nie
ułatwiało mu to pracy.
Nie
jest to spektakl dla każdego, ale radzę obejrzeć. Bo warto nieraz
pomęczyć zwoje mózgowe, żeby na świat spojrzeć z innej
perspektywy.
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz