Zofia
Stryjeńska, osoba nietuzinkowa, uznana artysta dwudziestolecia
międzywojennego, wszechstronnie uzdolniona (malarstwo, grafika,
ilustracje książkowe, projektantka zabawek, tkanin dekoracyjnych),
przebojowa, odważna, ryzykantka. Kobieta-artystka.
Wkracza
na scenę ubrana w męski strój, z miękkim wąsikiem nad ponętną
wargą, a za nią na ekranie widzimy współczesne wnętrza Akademii
Sztuk Pięknych w Monachium. Od tego zaczyna swoją opowieść Zofia
Stryjeńska (w tej roli Dorota Landowska), która kolejnymi odsłonami
ukazuje nam barwne życie tej kobiety. Kobiety, która kochała
sztukę do tego stopnia, że w przebraniu, pod fałszywym nazwiskiem
przez rok zdołała studiować w ASP w Monachium, choć wówczas nie
mogły tam studiować kobiety. A jej się udało i nie, nie wyrzucono
jej stamtąd, sama odeszła bojąc się rozpoznania. Jest to zarówno
jej zwycięstwo jak i porażka. Ale jest wolna. Jest niezależna.

Stryjeńska
to artystka z nerwami na wierzchu, pełna emocji i wzburzeń. Jak
kocha to do zatracenia, jak pracuje to na zatracenie. I taką
Stryjeńską przedstawia nam Dorota Landowska. Gra jak nawiedzona,
płynie niemal w powietrzu mówiąc o miłości i sztuce, by zaraz
potem wpaść w otchłań depresji, swoich strachów czy szaleństwa.
I wciąga widzów w tę podróż po własnym życiu, po własnych
uczuciach i emocjach. A my siedzimy cichutko, wtopieni w krzesła,
rozedrgani emocjami, zatrzymując oddech. I dopiero po skończonym
spektaklu podziwiamy małą a wielką kobietę. I Stryjeńską i
Landowską. Jedną za śmiałość w dążeniu do życia po swojemu,
drugą za umiejętność pokazania jej. Piękna gra. Piękna!
Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz