niedziela, 24 marca 2019

Kryminalne przypadki Matyldy - Bożena Mazalik, czyli na kłopoty... lampka wina

Kryminał tym razem na wesoło. I choć pewne skojarzenia z mistrzynią Joanną Chmielewską pojawiły mi się w trakcie lektury, to już co do intrygi mam trochę uwag.
Generalnie jest sympatycznie. Trochę szalona bohaterka, wraz z równie nieprzewidywalną przyjaciółką, a wokół nich masa wydarzeń, które czasem same prowokują, innym znowu razem jakoś przypadkiem ładują się w samo ich centrum. To chyba jedna z rzeczy, która mi przypominała kultowe postacie z powieści Chmielewskiej: były równie zakręcone, działające pod wpływem impulsu, uparte, ciekawskie, przebojowe... Strach zwykle przychodzi wraz z opamiętaniem ciut za późno, pozostaje więc czekać na to co będzie dalej i liczyć na fart. I chyba nawet dla ewentualnych złoczyńców wcale nie są łatwymi ofiarami, bo niby bezbronne, ale jak coś im wpadnie do głowy...


Do tego dodajmy pogaduchy przy winie, rozładowywanie stresu zakupami, piciem czy jedzeniem, przebieranki, miłość do butów, ocenianie facetów i wzajemne docinki na temat tego co która powinna zrobić, by szybciej usidlić ofiarę, która wpadła jej w oko... Te bohaterki aż tak bardzo nie różnią się od tych sprzed 30 lat. Wciąż potrafią tak samo obgadywać innych, mieć kompleksy (mimo wykształcenia i niezłej kasy) i równie szalone pomysły. I podobnie jak wtedy każda z nich za zranienie, chętnie by czasem wbiła byłemu nóż w serce. A jeszcze jakby wycofał się sprzed ołtarza, na widoku wszystkich znajomych i bliskich... Nic dziwnego, że Matylda uciekła z kościoła w sukni ślubnej i skorzystała z pierwszej lepszej okazji by się ukryć przed światem i rozmyślać o rodzajach śmierci jaką by zadała narzeczonemu.
Miejsce ukrycia to Sarni Dwór w okolicy Tarnowskich Gór (a ja nie tak dawno miałem okazję zwiedzać tam kopalnię srebra), skąd na chwilę wyjechał jej znajomy.Miała sobie tu w ciszy i spokoju odpocząć, malować i zapomnieć o tym co się wydarzyło. Od początku jednak spokoju nie miała - wokół dworu zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a po kilku dniach pobytu, bohaterka stała się oczkiem w głowie (lub też główną podejrzaną - jak wolicie) dla przystojnego policjanta, a ona sama w myślach przemianowała nazwę tego przybytku na Trupi Dwór. Zgony i próby rozwikłania wszystkich pojawiających się zagadek przeplatają się ze bardziej humorystycznymi scenkami i dialogami między Matyldą i jej przyjaciółką. I szczerze mówiąc te części były chyba najlepiej napisane. Bo próby dojścia o co chodziło autorce w kryminalnej intrydze w moim przypadku spełzły na niczym. Nie dlatego, żeby to było tak skomplikowane i zaskakujące, tylko z powodu chaosu, braku prawdopodobieństwa i logiki w postępowaniu zarówno tych złych, jak dobrych. Niby Policja ma jakieś podejrzenia, zachowuje się jednak tak jakby możliwość obcowania z urodą pań, które mają chronić była dużo ciekawszym zajęciem niż łapanie kogokolwiek. Irytujące były powtarzane po wielokroć te same dywagacje, które nic nie wnosiły, w pewnym momencie nawet przestaje już zwracać się uwagę na detale, a przecież one powinny dawać nam frajdę i pomóc rozwikłać zagadkę.

Ot czytadło, przy którym parę razy się uśmiechnąłem i które jedynie potwierdza generalną regułę: napisać dobrą komedię kryminalną jest jeszcze trudniej niż kryminał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz