Seria Wehikuł czasu od Wydawnictwa Rebis wciąż się rozbudowuje o świetne tytuły i choć do okładek można mieć uwagi, to treść wciąż smakowita. Nawet jak w przypadku Harrisona gdy jego diagnozy sprzed 50 lat są niezbyt trafione, trudno odmówić mu umiejętności nakreślenia wstrząsającej wizji. Dla niego to było ostrzeżenie, wezwanie do opamiętania, dziś czytamy to już trochę z przymrużeniem oka, bo wiemy że nie doszło do demograficznej hekatomby jaką wieścił autor. Wtedy jednak wydawało się to całkiem realnym zagrożeniem. Zresztą, nawet jeżeli nie trafił w szacunkach co do liczby ludności na ziemi (i konkretnie w Nowym Jorku), to inne zagrożenia przewidział całkiem trafnie - może jesteśmy dopiero w przededniu tego co wieścił? Zmiany klimatyczne, czyli upalne lata i surowe zimy, brak wody, nie zmodyfikowanej żywności, starzejące się społeczeństwo wymagające opieki, która jest kosztowna - to przecież sprawy, o których głośno mówią nie tyle pisarze S-F, co socjolodzy, ekonomiści, ekolodzy. Byliśmy chciwi w wykorzystywaniu zasobów matki ziemi, złudnie przekonani, że są one niewyczerpalne. Tymczasem każde kolejne pokolenie jest coraz bardziej świadome, że pewnych zmian się nie odwróci i czekają ich spore problemy, wymagające wyrzeczeń, porzucenia dotychczasowego stylu życia.
W podobnej sytuacji znajdują się postacie tej książki. Wszyscy przybyli do miasta, z nadzieją, że tu łatwiej będzie o pracę, zarobek, poczucie bezpieczeństwa... Jakoś to będzie. Choćby znaleźć mały pokoik, byle nie głodować i jakoś to będzie, bo powrót będzie oznaczał nie tylko porażkę, ale śmierć.To świat pełen brutalności, zarówno ekonomicznej, bo przecież bogatym wolno więcej i im nic nie brakuje, ale i tej fizycznej, bo bieda czyni ludzi coraz bardziej zdesperowanymi, a policja, która wciąż jest niedofinansowana, nie radzi sobie z wykrywaniem przestępstw. No chyba, że akurat im zależy na tym, by znaleźć sprawcę. Jeżeli zamordowany jest ktoś znajomy, coś może zagrażać ich interesom, policja ma biegać dzień i noc. Detektyw Andy Rush ma więc zarówno pecha, bo zrzucono mu śledztwo, które będzie się ciągnąć w nieskończoność, ale i szczęście - w końcu gdyby nie wyznaczono go do tego dochodzenia, nigdy nie poznałby swojej ukochanej. Spytacie - a więc romans? Kryminał?
Ano nie, to przede wszystkim wizja katastroficzna, w której postacie są niczym marionetki, przeżywają swoje tragedie i chwile szczęścia, ale nie mają wpływu na to w jakim kierunku popłynie ich los. Ten zależy od polityki, od nastrojów tłumu, od surowej natury, durnych przepisów - choćby nie wiadomo jak pragnęli odciąć się od tego wszystkiego, nie będzie im to dane.
Pal licho dywagacje Harrisona na temat doktryny katolickiej, dobrodziejstwa związanego z polityką kontroli urodzin - to wszystko grubo trąci myszką, ale sama historia, mocno gorzka w swojej wymowie, wciąż się dobrze czyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz