Piękna rzecz odkryta tuż przed świętami i to zupełnie przypadkiem. Jak ja mogłem to przegapić? Mój ukochany Beirut pojawił się z nowym materiałem! I co z tego, że nie do końca nowym, skoro kocha się właśnie ich za to co już poznaliśmy, a tu w dodatku mamy tego ogromną dawkę!
Artifacts jest bowiem albumem kompilacją wcześniej niepublikowanych utworów. Strony B singli, niewydane EPki, to rarytasy dla fanów, ale tu naprawdę można się zanurzyć w klimaty, które podbiły już nasze serce. I to nawet fajne, że to tak przekrojowe, że mamy próbki z różnych okresów i z różnych projektów. Dzięki temu odkrywa się ich jakby zupełnie na nowo.
Zach Condon zrobił nam więc cudowną niespodziankę. Zabiera nas w podróż i do Meksyku i do Francji, i na Bałkany i pod rozgwieżdżone niebo gdzieś w Afryce. Folk, jazz, elektronika, on fantastycznie wykorzystuje różne motywy, przetwarza je i prezentuje w swoim własnym, niepowtarzalnym stylu. Jego wokal, dla niektórych trochę jakby znudzony, sprawia że rozpoznajemy go natychmiast, a gdy zabrzmi melodia trąbki, klawiszy, czy harmonii, będziemy kołysać się nucić te nuty, bo wciągają nas niczym najlepszy narkotyk. Natychmiast i na długo.
Jest i kilka nowszych dźwięków, ale to chyba właśnie podróż przez te 16 lat najbardziej cieszy serducho. Chwilami jest bardzo znajomo, innym razem czegoś brakuje, bo przecież z jakiegoś powodu wybrano inne numery, a nie właśnie te, całość jednak to wspaniała uczta. Aż 26 numerów na każdą porę roku. Do otulenia się tą muzyką w samotności, ale i do nucenia jej w towarzystwie. Zaraziłem tym projektem już parę osób i mam nadzieję, że uda mi się to jeszcze nie raz. W dużej dawce może i czuć monotonię, gdy jednak wędrujesz przez różne inspiracje Zacha, z różnych lat i z różnych stron świata, doceniasz jego talent.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz