Daniela Brühla pewnie kojarzą jako aktora nie tylko fani kina niemieckiego, ale również ci, którzy uwielbiają produkcje Marvela. No i proszę - gość postanowił sam stanąć za kamerą, by trochę autoironicznie przyjrzeć się sobie jako aktorowi, ale i pokazać całą gamę swoich możliwości. Trudno udawać - to on tu gra pierwsze skrzypce, choć w scenariuszu stworzył jeszcze rolę dla swojego oponenta, z którym spotkanie wybija go z dotychczasowego życia.
Wyobraźmy sobie aktora, który ma już jakąś popularność, sporą kasę, zaczyna robić karierę za granicą (grając np. superbohaterów, a co!)... I nie ukrywajmy, trochę zaczyna odstawać od swojego otoczenia. Nawet ze swojego luksusowego mieszkania na poddaszu nie schodzi normalnie schodami, tylko ma prywatną windę. W końcu liczy się wygoda, on zajęty człowiek, nie będzie tracił czasu na sprawy maluczkich, jest ponad nich.
I oto tuż przed wylotem do Londynu na kolejny casting, przypadkowe (no przynajmniej tak mu się początkowo wydaje) spotkanie, zmienia jego całą dotychczasową egzystencję. Konfrontacja dwóch charakterów, osobowości, podejść do spraw uniwersalnych... A potem robi się coraz bardziej dramatycznie i bohater zaczyna sobie zdawać sprawę, że nie rozmawiają o ogólnikach, ale konkretnie o nim, o najdrobniejszych detalach jego życia. Od znudzenia, przez ciekawość, gniew aż po smutek i załamanie. O ile Peter Kurth gra na chłodno, Brühl urządza koncert aktorski. I mimo kameralności tego filmu, seans naprawdę zaciekawia. Tylko gdy zobaczycie gdzieś opis, że to komedia, raczej nie w to nie wierzcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz