80-letnia dziś Krystyna Okólska – pierwowzór Bogny z Dziennika 1954 – postanowiła po latach opowiedzieć swoją historię. I dla tych, którzy czytali Dziennik pewnie to wywoła jakiś dreszcz emocji. A dla pozostałych? Ano niestety ten tytuł sprawia wrażenie pisanego trochę na siłę, by wykorzystując modę na Tyrmanda, sprzedać coś jeszcze. Bo wspomnień Pani Krystyny wcale tak dużo tu nie ma, za to dużo więcej cytatów (niczym u Kopra) i informacji o samym pisarzu, o czasach w jakich przyszło im żyć. Chaotyczność pogłębia przeskakiwanie pomiędzy wątkami, trochę bez ładu i składu. Sam romans, czy też fascynacja 33 letniego pisarza i 16 letniej dziewczyny, którą obserwujemy we fragmentach Dziennika i w jej wspomnieniach nie są ani jakoś wiele sensacyjne, czy też płomienne, by zapełnić tym tematem całą książkę. Wójcik więc wpycha tam i historię, życie w Warszawie, ale i całą masę innych rzeczy, więc w którymś momencie czytelnik może stwierdzić, iż nie tylko Bogdy/Krystyny mu mało, ale i samego Tyrmanda.
Czy ktoś kto nie zna jego twórczości zainteresuje się po tej książce jego postacią? Śmiem wątpić. No chyba, że wątkami w biografii z etapu wojny - jak trzeba być odważnym, by jako Żyd wyjechać sobie do Niemiec na roboty na ochotnika. Choć w treści pojawiają się mniej lub bardziej smakowite scenki i wspominany są inne znane persony jak Konwicki, Kisiel, czy Herbert, trudno powiedzieć, żeby to była książka, którą czyta się z dużym zainteresowaniem. Fragmenty - i owszem, ale całość zdecydowanie przegadana i trochę na siłę, bez pomysłu. Szkoda.
Ale Tyrmanda mi na tyle mało, że do listy postanowień dopisuję gdzieś na końcu zarówno jego prozę, jak i jakąś lepszą biografię. Może wtedy uda się go bardziej rozgryźć, na ile na poza, którą prezentował maskowała jakieś lęki i traumy, a na ile była wisielczym pomysłem na bunt, bo na więcej go nie było stać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz