poniedziałek, 24 stycznia 2022

Siedem czarnych mieczy - Sam Sykes, czyli to jak Tarantino w świecie fantasy

Cóż to za jazda bez trzymanki. Fantasy, akcja, klimat jak z westernu. Niby prosta opowieść o zemście, ale ile tu ciekawych pomysłów i ile zwrotów akcji. Jedyne do czego można by się przyczepić to fakt, iż bohaterka obrywa tyle razy, że 100 razy powinna umrzeć, a i tak się podnosi za każdym razem i jakimś cudem zbiera siły by działać dalej. W pewnym momencie przestajesz więc być zaskoczony rozwojem akcji i nawet motyw grożącego jej wyroku śmierci, wydaje się do odwrócenia.
Na pewno ciekawa jest sama postać bohaterki. Cyniczna, bezwzględna, odpychająca od siebie innych. I skuteczna. Ma misję, którą chcę doprowadzić do końca. Nawet choćby świat się wokół niej palił. Dodajmy zwykle podpalany jest za jej przyczyną. Tak to właśnie jest z Sal Kakofonią. Stała się legendą, przed którą wszyscy drżą. A to za sprawą broni, która nie jest zwyczajną bronią. Nie dowiemy się jednak jak stała się jej właścicielką. O Sal też dowiadujemy się wszystkiego po trochu, gdy opowiada w trakcie przesłuchania kolejne fragmenty swojej historii. Wyrok można było wykonać natychmiast, ale ze względu na ważne informacje jakie posiada, przesłuchująca ją funkcjonariuszka, wciąż go odkłada. Chce dowiedzieć się jak najwięcej. I z każdą odsłoną tej opowieści jest coraz bardziej przerażona i skłonna pociągnąć za spust natychmiast, uważając, że powodów jest więcej i więcej. Bo Sal się nie tłumaczy, nie broni. Najwyraźniej potraktowała to przesłuchanie jako spowiedź. Zmęczona walką, zdaje się, że już się poddała. Zrobiła prawie wszystko ze swojej listy.
Wędruje bowiem po świecie od lat ze swoim notesem, po jednym nazwisku wykreślając z listy, wykonując wyroki śmierci. To właśnie jej misja. Ukarać tych, którzy kiedyś ją skrzywdzili. Odebrali jej magię.
Mamy więc magię, czarodziejów o wyjątkowych mocach i dziewczynę z bronią, która najwyraźniej ma własne życie. Właśnie dlatego jest tak skuteczna. Sal czasem nawet nie musi jej pokazywać, wystarczy że wymówi swoje imię. Czemu wspomniałem iż przypomina to western? Musielibyście zobaczyć opisy walk, by to zrozumieć, ale i schemat samotnej wojowniczki, która chce wbrew wszystkim wykonać jakąś misję, jest bardzo zbliżony do tego gatunku. Blizn i ran tyle, że aż dziwne, że bohaterka może stać na nogach, trupów jeszcze więcej, a do tego niezły chaos wokół niej i zarys uniwersum, o którym zdaje się ma jeszcze coś napisać. Bohaterkę wrzuca w środek krwawego konfliktu pomiędzy cesarstwem i rebeliantami, ale takich jak ona, czyli załatwiających własne sprawy i ludzi próbujących się nie angażować ani po jednej, ani po drugiej stronie jest dużo więcej. Tamci są niczym mięso armatnie, wysyłane przez dowódców na rzeź, oni zaś zwykle są w centrum tej rzezi, próbując coś na tym ugrać. Sal chyba jako jedyna czasem ma jakieś wyrzuty sumienia z powodu ofiar, jeżeli są cywilami, ale i tak uważa, że to cena jaką warto czasem zapłacić. Za co? Czy oni chcą zmieniać świat na lepsze, czy po prostu załatwiają prywatne porachunki? Przekonajcie się sami.
Niezłe czytadło.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz