Xavier Dolan jest sporo ode mnie młodszy, opowiadając o swoich równieśnikach tworzy jednak taki klimat, że i ja się jakoś na to łapię, rozumiem tych ludzi, bawią mnie podobne rzeczy. I jest w tym jakaś umiejętność warta docenienia - oglądasz te postacie nie jako kogos zupełnie obcego, dziwnego, ale swojaków z sąsiedztwa, słuchasz tych dialogów i nie słyszysz w tym sztuczności.
Czy dwóch przyjaciół, wychowujących się praktycznie od lat razem, może poczuć do siebie pociąg fizyczny? Pierwsza myśl - nie, no oczywiście, że nie. Bohaterowie też nie mogą uwierzyć w to co się z nimi dzieje, są tak zszokowani, zdziwieni, zaprzeczający, niepewni... Tu nie chodzi nawet o to co powie rodzina, kumple, znajomi. Być może nawet nie chodzi o własny lęk przed tym co czuję do osoby tej samej płci... Tu dochodzi jeszcze fakt, że to osoba, która zna ciebie prawie tak dobrze jak ty sam. Akceptuje cię mimo twojej kiepskiej samooceny, ale czy oczekiwanie czegoś więcej nie będzie oznaczało zniszczenia tej przyjaźni?
Matthias i Maxim to kino szczere, subtelne. Nic nie jest powiedziane wprost, ale przecież możemy domyślać się co dzieje się w psychice jednego i drugiego. Nawet ucieczka, odpychanie, są wołaniem o to, by zadziało się coś co zagłuszy burzę w ich sercach i głowach. Cholera, wydawałoby się każdy z z nich ma już jakiś pomysł na życie - nawet jeżeli oznacza to wyjazd na jakiś czas z kraju. Umawiają się z kobietami, nigdy być może nie myśleli poważnie o związku z mężczyzną, a tu nagle coś takiego... 30 na karku i ten dziwny niepokój: żyję i jestem szczęśliwy, czy tylko takiego udaję? A jeżeli tak jest to czego naprawdę chcę w życiu - co sprawi, że będę szczęśliwy.
Może i ciut przestylizowane to wszystko, ale Dolan wypada na ekranie bardzo wiarygodnie i ja po prostu kupuję tę jego opowieść, choć zakończeniem moim zdaniem trochę zbyt słodzi i upraszcza to co wcale nie jest łatwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz