czwartek, 13 lutego 2020

Rzeczy, których nie wyrzuciłem - Marcin Wicha, czyli pożegnanie

Gdy spostrzegłem, że kolejna notka będzie nosić numer 3333, uznałem, że trzeba naszykować coś wyjątkowego. Mimo, że zaraz północ, oczy się zamykają, to choć kilka nieskładnych zdań, o książce, którą naprawdę warto przeczytać. Spróbuję...

Rzadko kiedy spotyka się teksty tak osobiste, niby pełne prostych detali, ale poruszające jakąś czułą strunę w nas - czytelnikach. Dużej wrażliwości i dużej szczerości trzeba, by podzielić się swoimi uczuciami, pisząc o matce, która odeszła, a jednocześnie również o sobie, o swoich z nią relacjach. O smutku. Żalu. O tym co zostało.

Zostają rzeczy. Masa drobiazgów ważnych i mniej ważnych dla tej konkretnej osoby. Co z nimi się stanie, gdy ich właściciel umiera?


Ta książka to próba pożegnania. Nie da się i chyba nawet nie ma sensu zachowywać wszystkiego, ale może zamiast od razu na śmietnik, należy się tym przedmiotom chwila refleksji, bo w nich jeszcze zachowała się jakaś iskra życia człowieka, który miał je w rękach. Książki, różne szpargały, czasem tak bardzo wkurzające gdy zastanawialiśmy się po co je gromadzić. Pisząc o nich Wicha pisze jednocześnie z czułością o swojej matce, która je zostawiła. Pisze o jej zwyczajach, trudnym charakterze, nie zawsze łatwych relacjach, o pracy w poradni z młodymi ludźmi, którą tak kochała, o tym jak radziła sobie w trudnych sytuacjach, o zaletach i o wadach. Bywa, że nie potrafimy się z matkami dogadać i autor przyznaje bez oporów, że miał podobnie, gdy przychodzi jednak chwila rozstania, trudno nie czuć żalu i nie myśleć przede wszystkim o tym co dobre. Rodzice nie zawsze bywają tacy jakimi chcielibyśmy by byli, nie wiemy jednak o nich pewnie wszystkiego co przeżyli, jak sami byli kształtowani...

W książce pojawia się ciekawy wątek pochodzenia żydowskiego, spraw, które dla pokolenia dziadków, rodziców były bolesne, poruszające, ale przed którymi starali się raczej chronić dzieci. Dorastanie w PRL, przejście w zupełnie nową rzeczywistość i niełatwe przemiany po roku 1989 - to wszystko we mnie również jakoś rezonowało, to co jednak najciekawsze, to chyba te chwile spędzane przez autora nad przedmiotami, które wydawałoby się, że są martwe, a tymczasem wciąż wyczuwamy w nich życie, które ktoś w nie tchnął.

Urywki wspomnień, ważnych chwil, a może nawet zupełnie nic nie znaczących. Zostały.
Nie wyrzucajmy rzeczy! Możemy stracić ważną nić, która pomoże nam uporać się ze smutkiem.

Porządkowanie życia. Celebracja życia w obliczu żałoby. By się kompletnie nie załamać. To taki tytuł, który może dotykać bardzo osobiście. Ale raczej nie zadając ból, a niosąc spokój i wybaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz