Ciąg dalszy notek przedoscarowych. Netlix w tym roku ma całkiem sporo swoich produkcji wśród nominowanych i tym samym udowadnia, że warto inwestować w projekty, które na pozór nie noszą znamion popularności. "Dwóch Papieży" jest tego świetnym dowodem. Odpuśćmy sobie wszelkie dyskusje na temat tego filmu, czy zawiera prawdę o obu bohaterach - choć sugeruje on przebieg pewnych wydarzeń, przecież nikt nie mówi, że jest to biografia. Fernando Meirelles snuje swoją własną opowieść, zderzając nie tylko dwa różne charaktery i sposoby patrzenia na życie, ale i dając komentarz do zmian zachodzących w Kościele. Rozumiem, że niektórych drażni to, że bardziej sympatycznie wypada tu postać papieża Franciszka, a film sugeruje, że po czasach kryzysu wizerunkowego i afer Watykanu, przyszły wreszcie dobre reformy. Zaakceptujemy to, że twórcy mają prawdo do własnych ocen i odczuć i nie ma co się wkurzać na to, że opowiadając o fikcyjnym spotkaniu kardynała Bergoglio i Benedykta XVI jednoznacznie głoszą pochwałę tego pierwszego. Warto jednak docenić scenariusz, który pozwala fantastycznie rozgrywać ich "potyczki" intelektualne i duchowe. Siłą tej produkcji jest właśnie pokazanie obu postaci jako ludzi wiary, mających wątpliwości, słabości, ale rozumiejących też, że nie mogą polegać jedynie na sobie i własnym osądzie, szukają znaków, odpowiedzi, są otwarci na to co daje im ich Nauczyciel. I że nawet jeżeli się nie rozumieją, nie zgadzają, to ten który ich powołał jest ten sam.
Jak zwykle ze swoją notką jestem spóźniony, bo przecież tyle już osób napisało pełne zachwytu opinie o gdzie aktorskiej Hopkinsa i Pryce'a. Mój znajomy celnie podsumował to co możemy oglądać na ekranie: gdy oglądasz polską produkcję, widzisz aktora wcielającego się w postać, gdy oglądasz takie produkcje jak "Dwóch Papieży" czujesz, że oglądasz postać, a dopiero potem zaczynasz uświadamiać sobie, że gra go aktor, którego kojarzysz. Dzięki nim, każdy element scenariusza, zarówno ten wymagający skupienia, zatrzymania, pełen dramatyzmu, jak i te wywołujące uśmiech na naszej twarzy, ogląda się tak fenomenalnie. Kto by pomyślał, że dysputa na temat tego kto się nadaje na głowę Kościoła i czy musi być idealny, może tak wciągnąć.
To film, który może i przez niektórych zostanie odebrany jako atak na Kościół przed papieżem Franciszkiem, ale dla mnie to przede wszystkim pokazanie obu postaci w sposób bardzo ludzki. I nie chodzi jedynie o ich wspomnienia, czasem bolesne, czy jakieś drobne przyzwyczajenia, dziwactwa, ale o to, że szczerze mówią o o tym iż czasem im ciężko, że sami zmagają się z jakąś ciemnością. I to ludzkie oblicze, człowieka który ratunku szuka u Boga, w modlitwie dla mnie jest w pewien sposób taką iskierką, która sprawia, że żaden ateista nie będzie zacierał rąk, ciesząc się, że ktoś przyłożył obłudnym duchownym. Oni obaj tu zasługują na sympatię, a nawet na szacunek, bo robią to w co wierzą, starając się jak najlepiej. Różnią się - to prawda. Ale to nie armia gdzie każdy ma myśleć identycznie i ktoś sprawdza to pod linijkę. W Kościele pokora i wątpliwości czasem wygrywają z pychą i dążeniem do władzy. I dzięki temu, że dochodzą w nim do głosu różne siły (choć po ludzku wydaje nam się, że zbyt wolno, za późno), trwa on już tyle setek lat.
Nie wiem czy Akademia uzna rola Pryce'a i Hopkinsa za warte nagród, ale dla mnie one właśnie takie są. Obejrzyjcie koniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz