wtorek, 11 lutego 2020
Kuchnia Caroline, czyli... gra pozorów
Carolina Mortimer to ulubiona kucharka Wielkiej Brytanii. W swojej kuchni nagrywa programy kulinarne, które przynoszą jej sławę, są bramą do błyskotliwej kariery, zapewniają uznanie, wzięcie. Wyjątkowy dom z taką kuchnią, wyjątkowy program, wyjątkowa Caroline. Celebrytka. Sławna, bogata, uwielbiana, a w dodatku piękna kobieta. Obiekt zazdrości. Ma wszystko. Bogatego, kochającego ją męża, syna, który ukończył studia z wyróżnieniem, fortunę przynoszą książki kulinarne jej autorstwa. Caroline - uśmiech na ustach, luz w ruchach, błyskotliwe dialogi… a potem gasną światła lamp, ustaje praca kamer, ekipa telewizyjna idzie do domu i zostają tylko najbliżsi…
I gdyby Caroline skupiła się tylko na mieszaniu składników potraw wszystko byłoby dobrze, ale ona poszła kilka razy o krok za daleko, dodała do tego udanego życia o jeden kieliszek alkoholu za dużo, a to pociągnęło za sobą lawinę zdarzeń, których konsekwencji nikt się nie spodziewał.
Torben Betts, autor, dał nam nie tylko mroczną komedię sytuacyjną, on w tej jednoaktówce zawarł tak wiele tematów, problemów współczesnego świata, że wychodząc ze spektaklu byliśmy zdumieni z jakim kunsztem to uczynił, bo nikt nie czuł się przytłoczony ich ilością choć każdy czuł je w sobie. Dlatego ukłony w stronę tłumacza (Małgorzata Semil) i reżysera (Jarosław Tumidajski). Betts
bowiem nie tylko w formie komediodramatu pokazał, że to perfekcyjne życie celebrytów, które pokazują innym to tylko pozory, iluzja. Kiedy zgasną światła Caroline będzie musiała zmierzyć się z katastrofą swojego wizerunku w oczach opinii publicznej. A może uda się zaradzić temu by prawda nie wyszła na jaw? Jaki będzie koszt? To jednak nie jedyne problemy Caroline. Na tej celebryckiej
rodzinie Betts pokazuje również jak zmieniamy się z wiekiem, bada czy umiemy być odpowiedzialnymi ludźmi, czy „będąc na świeczniku” umielibyśmy dalej zachować klasę, czy bylibyśmy w stanie sprostać wymaganiom prawdziwego życia, takiego bez kamer, jak się zmienia dynamika małżeństwa, jak widzimy swoją rolę w świecie.
Widownia co chwila parska śmiechem, bo usiłując ukryć katastrofę Caroline (rewelacyjna Monika Krzywkowska) wyczynia karkołomne sztuczki, aby nic się nie wydało, a jednocześnie usiłuje grać rolę osoby panującej nad wszystkim, choć z miernym skutkiem. Wychodzi z niej małostkowość, brak zainteresowania rodziną, obojętność zarówno na problemy syna Leo (Konrad Szymański) jak i
męża. Pała świętym oburzeniem na postawę asystentki (Vanessa Aleksander), choć nawet nie zastanowi się nad tym co przeszła ta dziewczyna żeby mówić to co mówi. Wychodzi na to, że w tej rodzinie syn jest bardziej dojrzały od rodziców, a starzejący się, depresyjny, z chorobą dwubiegunową mąż (jak zawsze mistrzowski Andrzej Zieliński) jest bardziej empatyczny niż jego urocza żona, choć i jemu daleko do miana wzorowego męża i ojca. Przeciwwagą dla Caroline i jej rodziny jest małżeństwo kontuzjowanego sportowca (Szymon Mysłakowski), który musi walczyć o przetrwanie remontując domy i jego żony (świetna Katarzyna Dąbrowska), która opiekując się od lat niepełnosprawnym synem sama popadła w depresję połączoną z agorafobią (lęk przed wychodzeniem z domu). Im pierwszym spadną klapki z oczu, oni szczerze powiedzą co czują po zderzeniu z celebrytką.
Lubię sztuki, które każą myśleć, a ta jest właśnie taka.
Polecam.
MaGa
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kurczę, nie wiem, czy byliśmy na tej samej sztuce.... Monika Krzywkowska( którą i cenię i lubię) nie uniosła spektaklu..Być może to był jej zły dzień, nie wiem... chaos, szamotanina...nic więcej. Zieliński i Dąbrowska i długo... długo nic. Bez ich obecności na scenie na widowni zaczynały się wiercić krzesełka... A pani obok dwa razy patrzyła na zegarek. Spuśćmy więc zasłonę miłosiernego milczenia na resztę obsady.
OdpowiedzUsuńOdp od M., która napisała recenzję :)
OdpowiedzUsuńNa spektakl składa się wiele różnych rzeczy, zarówno gra aktorów, temat (który nas interesuje lub nie), sposób prowadzenia gry przez reżysera jak i nasze podejście czy nawet samopoczucie. W "moim" spektaklu pięknie grała Krzywkowska i Zieliński, u niej - piękna gestykulacja w momentach dla niej dramatycznych, niewygodnych lub stresujących (za każdym razem inna i za każdym - wspaniała); u niego - cudowne przechodzenie z jednego skrajnego zachowania w drugie (choroba dwubiegunowa). Może ktoś miał gorszy dzień... trudno mi powiedzieć. Byliśmy z mężem i obojgu nam się podobało. Choć na pewno nie jest to komedia w potocznym rozumieniu i jeśli ktoś poszedł się śmiać - to mógł czuć się zawiedziony.