Skopanie kawałka ogródka, spacer na 10 tys. kroków i chwila na lekturę - to był dobry 1 maja. A żeby mieć dobry humor na resztę dnia, to dzień zacząłem od końca. To znaczy skończenia książki, którą zacząłem wczoraj. Tak to już jest z Arystokratką, że każdą kolejną część się połyka. Nawet jak się nie ma czasy na czytanie.
O poprzednich trzech tomikach pisałem, możecie znaleźć notki w spisie przeczytanych (zakładka na górze). A jaka jest najnowsza, czwarta już część zwariowanej historii o rodzince, która przyjeżdża do Czech, by objąć władanie w posiadłości przodków, czyli zamku Kostka? Jak zwykle komiczna.
I nawet można by rzec jest sporo świeżości, bo obserwujemy nie tylko wcześniej poznane postacie, które wciąż rozdarte są między niechęcią wobec muflonów (czytaj turystów) i miłością do ich pieniędzy, ale do tego dochodzą zupełnie nowi bohaterowie. To właśnie ich wybryki zajmują tu większość miejsca, śledzimy ich drogę do zamku, wcześniejsze przygotowania do wyprawy, a potem już samą wizytę. Dodajmy odbywającą się w dość specyficznych warunkach, bo ze względu na śmierć księżnej Diany, w zamku ogłoszono żałobę i zamknięto go dla turystów... A mimo to, oni znaleźli się w środku. Jakim cudem?
Otóż czwarty tom to próba odtworzenia przebiegu wydarzeń do jakich doszło w nocy w Kostce, a w efekcie których Maria po powrocie ze spotkania z przyszłym narzeczonym (tak! oświadczył się, po czym zemdlał i z gorączką, nieprzytomny trafił do szpitala - czy można zatem liczyć na to, że był świadom swoich czynów?), przed zamkiem, który miał być zamknięty, zastała kilka radiowozów, straż pożarną i karetkę. W trakcie jej nieobecności nic nie wiedząc o swoich planach aż dwie grupy zaplanowały włamanie i kradzież. Chyba nawet najwięksi profesjonaliści w warunkach jakie panują w Kostce i z jej zwariowanymi mieszkańcami mieliby problemy, a ci którzy tym razem podjęli się tych zadań raczej należeli do amatorów. Dodajmy dość nafaszerowanych różnymi środkami psychoaktywnymi. Może dlatego nie odjechali widząc kartkę z informacją, że zwiedzania nie ma, ale uparcie próbowali realizować swoje plany...
Rechotałem w głos czytając o ich perypetiach w trakcie przygotowań, a już na zamku czekało ich swoiste pandemonium. Gdy bowiem właściciele i cały personel są pod wpływem orzechówki lub psychotropów i wybudzają się po intensywnym świętowaniu sukcesu jakim okazało się przyjmowanie turystów w przebraniach, mogą być cokolwiek mało obliczalni. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba przeczytać. To zbiór takich charakterów, że nie może obejść się bez iskrzenia.
Jak zwykle komiczne sytuacje, przerysowane postacie, ale za to właśnie pokochaliśmy Arystokratkę.
Czeka nas pomieszanie z poplątaniem, w którym za diabła nie można się połapać, jak to ładnie określił jeden z policjantów. Nikt nie ma do złodziei żalu, a nawet potencjalny okradany nieba by im przychylił. Choć w sumie to może i nie dziwne. Jakbym dzięki próbie kradzieży dowiedział się, że jestem w posiadaniu oryginalnego obrazu Rembrandta, to... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz