Jutro teatr, znowu
pewnie nie będzie czasu na notki, dziś więc, choć północ się zbliża
siadam by wystukać choć kilka zdań. Tym razem o czymś bardziej kobiecym,
może dla odreagowania, bo wieczorem kończyłem kolejny kryminał i chyba
naprawdę muszę na jakiś czas zrobić sobie przerwę ze zbrodniami.
Lektura
taka jak powieści Rybałtowskiej dają zupełnie inne emocje. Nie brakuje
tu dramatów, czasem znajdzie się jakaś tajemnica do rozwikłania ciągnąca
się przez wiele rozdziałów, jest miejsce na smutek i na radość, na ból i
na nadzieję.
Gdy jesteśmy prowadzenie przez ileś dekad historii,
która rzuca bohaterami niczym sztorm malutkim stateczkiem, spodziewamy
się wielkich tomiszczy, czegoś co się ślimaczy, niczym brazylijskie
telenowele. W przypadku Rybałtowskiej mam problem wręcz odwrotny: czasem
chciałbym, żeby tak bardzo nie pędziła, by zatrzymała się choć troszkę,
pozwoliła nam wraz z jakąś postacią doświadczyć jakiejś ważnej dla niej
chwili.
U niej tymczasem jest sporo ładnych scen,
ciekawie rozpisanych losów, przecinających się nitek, ale nieraz mamy
takie odczucie, że ktoś przewija akcję na przyspieszonych obrotach.
Dopiero przeżywaliśmy jakiś trudny moment przed ślubem, jakieś obawy,
dylematy i nadzieje, przyglądamy się ślubowi, a zaraz na tej samej
stronie małżeństwo ma już trójkę całkiem sporych dzieci. Tak jakby to
miała być kronika, w której raz na jakiś czas możemy przyjrzeć się
zdjęciu, a nie powieść dzięki której żyjemy wraz z bohaterami, czujemy
to co oni. Rozumiem potrzebę tego, by nie ograniczać się do jednej pary,
by kreślić szeroką, kilkupokoleniową historię, ale przecież to nie
musiała być tak cienka książka, aż by się prosiło o jej wydłużenie. Tak
przynajmniej kilka razy sobie pomyślałem.
Polska z czasu zaborów,
rewolucja w Rosji, ucieczka i tułaczka po Europie, wreszcie budowanie
swojego szczęścia we Francji, potem wojny, zimna wojna i współczesność,
gdy potomkowie starają się odkryć swoje korzenie i wrócić do kraju
przodków... Łezka się może czasem zakręcić przy lekturze. Różne
wydarzenia potrafią na długie lata rozdzielić rodziców, dzieci i
rodzeństwo, zmuszając do życia tak jakby nigdy już spotkać się nie
mieli.
W losach opisywanych tu kobiet, czasem mocno doświadczanych
przez los, jest tyle siły, determinacji, nadziei, że trudno nie
angażować się emocjonalnie w ich losy. Miłość ta szczęśliwa i ta która
okazuje się pomyłką, jakoś mocno wypełnia życie bohaterek, nie pozwalają
one jednak, by zamknęło je to w jakiejś klatce. To postacie, które
potrafią zawalczyć o swoją przestrzeń, nie dają się ograniczać, choć
czasem decyzje nie przychodzą łatwo i bezboleśnie. To mi się na pewno w
tej historii podobało. Może trochę oczekiwałbym więcej napięcia i uczuć
we wszystkich fragmentach dotyczących współczesności, która przecież
wciąż się tu przewija i ma zadanie prowadzić na w przeszłość. Samo
odkrywanie listów i wspomnień nie angażuje nas tak mocno jak wątki
historyczne.
Nie znajdziemy tu rozbudowanych opisów, to proza dość prosta, ale angażuje emocjonalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz